Mumia wiecznie żywa
5 marca 1953 r. w Kuncewie pod Moskwą umarł
jeden z największych zbrodniarzy wszech czasów - Józef Stalin.
System totalitarny nazywany komunizmem, narzucony Rosji w efekcie
zbrojnego zamachu stanu i zwycięskiej wojny domowej przez małą,
fanatyczną, ale dobrze zorganizowaną partię bolszewicką, był przede
wszystkim dziełem Lenina. On też nadał temu systemowi szczególnie
zbrodniczy, wręcz ludobójczy, okrutny charakter. Jak napisał w
"Siedmiu wodzach" wybitny rosyjski historyk Dmitrij Wołkogonow:
"Stalin okazał się nie tylko utalentowanym uczniem pierwszego wodza,
ale i jego bezspornym kontynuatorem... był zawsze 'Leninem dnia
dzisiejszego'. Nie wymyślił niczego zasadniczo nowego, a tylko
'twórczo', szatańsko pomysłowo stosował i rozwijał leninowskie
postulaty i idee: dyktatury proletariatu, walki klasowej, terroru
rewolucyjnego, monopolu partii komunistycznej, totalnego nadzoru,
jedynej ideologii, poprawionego 'komunizmu wojennego', światowej
rewolucji".
Do dziś wielu faktów z życia Stalina nie udało się
ustalić, nawet tak podstawowych, jak data narodzin, ewentualna
współpraca z carską policją polityczną, udział w bolszewickim
zamachu stanu, okoliczności śmierci. Jedno nie ulega wątpliwości -
jak napisał w "Rozmowach ze Stalinem" Milovan Djilas, "był on
skończonym kryminalistą. Był jednym z tych rzadkich, a straszliwych
dogmatyków, którzy gotowi są unicestwić dziewięć dziesiątych
ludzkości, by 'uszczęśliwić' pozostałą jedną dziesiątą". Był to
nieokrzesany, gruboskórny, nie znający żadnego obcego języka, a
nawet źle mówiący po rosyjsku gruziński wieśniak. Ale jednocześnie
potrafił pokonać w walce o władzę wszystkich rywali, wykorzystując
ich wzajemną niechęć, kolejno izolując i niszcząc. Przechytrzył
przywódców mocarstw zachodnich, czego symbolem była Jałta. W "Kręgu
pierwszym" Aleksander Sołżenicyn określił to tak: "Dostał od nich za
bezdurno, za funt kłaków, Polskę, Saksonię, Turyngię, własowców,
Kozaków Krasnowa, Wyspy Kurylskie, Sachalin, Port Arthur, pół Korei,
omotał ich nad Dunajem i na Bałkanach". Zdumiewająca jest
skuteczność, z jaką potrafił realizować swoje cele ten pełen
kompleksów, mściwy i paranoicznie podejrzliwy prostak. I - jak
zauważył brytyjski historyk Ronald Hingley - "...fajerwerki słowne a
la Trocki nie leżały w granicach możliwości Stalina, jego mniej
krzykliwe metody prowadzenia sporów były niezwykle efektowne.
Niewielu polityków potrafiłoby tak jak on wydobyć z kłębowiska
zawiłości jakąś uproszczoną i nieistotną, ale chwytliwą sprawę,
wyostrzyć ją, umoczyć w truciźnie i cisnąć w przeciwnika" (praca
zbiorowa "Stalin i stalinizm". Warszawa, 1986 r.). Stworzył system
powszechnego terroru, a równocześnie miał zdumiewający talent
skutecznego tuszowania swoich zbrodni i oszukiwania nie tylko
zwykłych ludzi, lecz nawet wybitnych intelektualistów i dyplomatów.
Humorystycznie wyglądają dziś wynurzenia amerykańskiego ambasadora w
Moskwie w latach 1936-1939, Josepha E. Daviesa, w których informował
swój rząd: "Jego brązowe oczy są niezwykle łagodne i życzliwe.
Dziecko chętnie by siedziało mu na kolanach i pies ocierałby się o
jego nogi". Herbert George Wells był natomiast uprzejmy zauważyć:
"Nigdy nie spotkałem człowieka, który by był bardziej szczery,
uczciwy i szlachetny i tym właśnie zaletom, nie zaś czemuś
tajemniczemu i groźnemu, zawdzięcza on swój imponujący i
niezaprzeczalny wpływ w Rosji" ("Stalin i stalinizm"). Wszystkich
chyba prześcignął francuski pisarz Henri Barbusse, stwierdzając w
wydanej w 1936 r. książce "Stalin": "Kimkolwiek byście byli,
najlepsze, co może was spotkać, to znaleźć się pod opieką człowieka,
który czuwa i pracuje za wszystkich, człowieka o głowie uczonego,
twarzy robotnika, ubranego jak prosty żołnierz".
Stalin stał się nie
tylko największym zwycięzcą II wojny światowej, lecz zyskał moralną
legitymację obrońcy wolności. To ostatecznie przesądziło o
zasadniczo odmiennym traktowaniu nazizmu i komunizmu przez
intelektualistów i polityków, a w konsekwencji przez społeczeństwa
demokratycznych państw. Symbolem tej hipokryzji był udział
sowieckich zbrodniarzy - chociażby prokuratora Andrieja
Wyszyńskiego, domagającego się kary śmierci dla niewinnych ludzi w
stalinowskich procesach pokazowych - w procesie hitlerowców w
Norymberdze. Toteż nazizm został potępiony i definitywnie skazany, a
każda próba jego rehabilitacji uznawana jest za zagrożenie wolności
i demokracji. Za to komunizm najpierw przez 73 lata był traktowany
jako ważny czynnik światowej równowagi i podtrzymywany dzięki
zachodnim kredytom, a po niespodziewanym upadku odradza się w wersji
postkomunistycznej. Zarówno komunistyczni, jak i postkomunistyczni
liderzy są uroczyście podejmowani przez polityków Zachodu, a
tamtejsze elity intelektualne szukają najróżniejszych
usprawiedliwień dla komunistycznych zbrodni.
Stosowanie tej
podwójnej miary jest szczególnie widoczne w bliskiej histerii
reakcji wielu polityków na dojście w Austrii do władzy Partii
Wolności Jörga Haidera. Dotyczy to także Polski. Trudno bowiem
inaczej niż histerią nazwać oświadczenie posła Andrzeja Potockiego,
rzecznika UW: "Działalność ÖVP zarówno dziś, jak i w przyszłości
musi zostać poddana uważnej i surowej ocenie". A może poddać uważnej
i surowej ocenie działalność SLD albo komunistów we Włoszech?
Kuriozalny charakter ma też opublikowany na łamach "Gazety
Wyborczej" list księdza Stanisława Musiała: "Gdzie jest głos
Kościołów europejskich? Gdzie jest głos Kościoła katolickiego, do
którego należy przecież większość chadeków austriackich? Gdzie jest
głos papieża, biskupów katolickich i katolickich gremiów, od których
aż się roi w Europie?". Nie uważam, iż Kościół powinien reagować na
wyniki wyborów, obojętnie gdzie się odbywają. Ale - jeśli już - nie
przypominam sobie podobnej troski księdza Musiała, gdy do rządu
włoskiego wchodziła partia ortodoksyjnych komunistów stalinowskiej
proweniencji, gdy podobna partia współtworzyła gabinet we Francji,
gdy w Polsce władzę obejmowali nienawidzący Kościoła i religii
postkomuniści z SLD. Hipokryzja jest głęboko sprzeczna z ewangelią.
Niektóre wypowiedzi Haidera jako przychylne nazistom są
skandaliczne, a Austriacka Partia Wolności odwołuje się do haseł
populistycznych, żerując na niechęci do cudzoziemców. Nie tylko
wiele słów, lecz także konkretnych działań podejmowanych w
kierowniczych strukturach PZPR przez towarzyszy Millera, Borowskiego
czy Kwaśniewskiego służyło wprost systemowi komunistycznemu, a
wypowiedzi wyżej wymienionych i wielu innych polityków SLD oraz
artykuły w organach tej partii są nie tylko skrajnie populistyczne,
lecz także przypominają rehabilitację komunistycznej dyktatury w
Polsce Ludowej. Tym samym jest wychwalanie przez komunistów polityki
"pełnego zatrudnienia" w krajach komunistycznych i wychwalanie przez
Haidera walki z bezrobociem w III Rzeszy. Nie przypominam sobie
wezwań do bojkotu polowań w Polsce, gdy SLD utworzył w 1993 r.
koalicję rządzącą. I także nie mogę sobie przypomnieć nawoływań do
bojkotu jakiegokolwiek kraju rządzonego przez postkomunistów, którzy
- w przeciwieństwie do lidera Austriackiej Partii Wolności - są
odpowiedzialni za zniewalanie własnych państw i narodów. Na łamach
"Wprost" znakomicie podsumował "sprawę Haidera" Marek Majewski:
"Demokracja wtedy świat zachwyca, gdy wygrywa centrum lub lewica.
Demokracja nie jest już tak fajna, gdy prawica górą (zwłaszcza
skrajna)". Szczytem hipokryzji jest zarówno bojkotowanie Jörga
Haidera, jak i porwanie w Londynie oraz przetrzymywanie w areszcie
gen. Augusta Pinocheta, a jednocześnie witanie z wszelkimi honorami
Jianga Zemina, dyktatora komunistycznych Chin, gdzie istnieją obozy
koncentracyjne dla więźniów politycznych i łamane są podstawowe
prawa człowieka.
Najszybciej - pod ciosami zadanymi przez Chruszczowa
w 1956 r. podczas historycznego XX zjazdu KPZR - obalony został kult
Stalina i system stalinizmu, choć mumię dyktatora usunięto z
mauzoleum dopiero 31 października 1961 r. Ale wciąż można było
obejrzeć mumię Lenina, nadal trwał nazywany socjalizmem system
pseudokultury pasożytującej na chrześcijańskiej idei sprawiedliwości
społecznej. System ten pod nazwą postkomunizmu trwa do dziś, a
nadane mu przez twórców komunizmu piętno wciąż istnieje. Nie
przejawia się ono w mordowaniu politycznych przeciwników,
wszechobecnej cenzurze, policji politycznej i wyborczych farsach,
ale w traktowaniu państwa jako własności politycznej, funduszach
pochodzących z kradzieży (lewa kasa) albo od obcego państwa
(moskiewskie ruble). Jest to leninowska tradycja mająca swe źródło w
finansowaniu bolszewickiego przewrotu przez wywiad niemiecki, czego
symbolem jest słynny wagon, którym z Zurychu wyruszyli przez Niemcy
i Skandynawię bolszewiccy przywódcy, by wyłączyć Rosję z obozu
państw ententy. Leninowska tradycja to język walki, czarno-białych
schematów, myślenia w kategoriach wrogów i ich niszczenia,
prostactwo, nieuctwo, głębokie pokłady ignorancji, gruboskórność,
niewrażliwość na imponderabilia. To kłamstwo i cynizm podniesione do
rangi doktryny, pogarda dla pokonanego bądź słabszego przeciwnika,
którą można odnaleźć w oświadczeniach i komunikatach towarzyszy z
dawnej PPR, PZPR, obecnego SLD. To wreszcie głęboka nienawiść do
Kościoła i religii katolickiej, polskiej tradycji narodowej i
chrześcijańskiej. Ta sama nienawiść stanowi siłę napędową moralnego
nihilizmu, który zastępuje strupieszałą od dawna ideologię walki
klasowej marksizmu-leninizmu. To wszystko jest trwałym wkładem
Józefa Stalina w dziedzictwo XX w. Wkładem twórczo, użytecznie
udoskonalonym i przeniesionym przez postkomunistów w wiek XXI. I
dlatego słowa wielkiego rosyjskiego pisarza Iwana Bunina, który w
1924 r., przebywając na emigracji w Paryżu, nazwał Lenina "złoczyńcą
w światowej skali" i wezwał do niezgody "na nową bezwstydną ugodę z
tą hordą", pozostają aktualne także w odniesieniu do postkomunistów,
do wszystkich naśladowców przeklętej idei zniewolenia ludzi i
narodów w imię nieziszczalnych marzeń o przymusowej równości,
nazywanych w XX w. komunizmem.
Stefan Niesiołowski
Tekst zamieszczony w tygodniku WPROST z dnia 5 marca 2000 r.
|