Powrót na stronę główną Medium Magazyn Politologa - 1/97
Dwutygodnik Nieregularny, nr 1 (w biegu), Kraków 12 X 1997

zawartość
numeru

S t o p k a redakcyjna


Szef kuchni poleca
wstępniak naczelnego
Wakacyjne imprezje
reportaż Andrzeja Dudy
Wolność prasy w ujęciu hydraulicznym
felieton Matysa
Sport
o futbolu pisze Ondras
Kulturowa rewolucja
artykuł Seta o Internecie
Refleksje czerwonoprądnickie
wiersze Matysa
Z notatnika mnemotechnika
zobaczcie sami


... szef kuchni poleca

Dzisiaj mamy szczególną okazję - otwarcie nowej kuchni. Jest raczej skromna i bardziej przypomina kuchenkę w niewielkim M niż zaplecze stołecznego hotelu. Karta niezbyt bogata ale dla każdego coś się znajdzie. Być może więcej tu bigosu i grochu z kapustą niż wykwintnych kompozycji z owoców morza ale, zdradzając tajemnicę, kucharze nie całkiem są zawodowcami. Każdy z nich gotuje z zamiłowania. A wierzcie mi państwo, czasem lepsza jedna łyżka pasji niż kilogram gotowych pierogów.

Jako danie główne polecam materiał Andrzeja Dudy w zabawny sposób relacjonującego nasze wakacyjne spotkania. Po tej solidnej dawce wspomnień warto przeczytać felieton Marcina Matuzika w zaskakujący sposób kojarzącego hydrauliczne awarie z mechanizmami komunikowawnia społecznego.

Następna propozycja to wyprawa w krainę komputerów i Internetu. Proszę się nie przerażać. Poprosiliśmy naszego felietonistę żeby pisał prosto jak do humanistów.

Na deser prpponuję zadziwiającą poezję z Prądnika Czerwonego, inną niż wszystkie rubrykę sportową i szczyptę (na razie) humoru.

Zanim przystąpicie Państwo do konsumpcji poproszę jeszcze o wyrozumiałość. Jesteśmy nową kuchnią i nasze piece nie są jeszcze gorące.

HaM

początek strony

strona główna

... reportaż

Wakacyjne imprezje Fot. HaM

Kiedy można pobawić się na największm luzie, bez stresów i potrzeby myślenia o rzeczach mało przyjemnych? Oczywiście w wakacje. Wtedy mamy w głowach najdziwniejsze pomysły. Właśnie wtedy najłatwiej przychodzi robienie tego, co my robiliśmy w czasie naszych wakacyjnych "akcji".

W kamiennym kręgu

Pierwszą z nich była akcja pod kryptonimem "ogień". Niewtajemniczonym wytłumaczę, że chodzi tu o ognisko na działce u niejakiej Doroty M.. Osoba ta, posiadając najlepszy zmysł organizacyjny w tym rejonie naszej galaktyki, na miejsce spotkania wyznaczyła stację paliw przy osiedlu Nowe Piaski. Tam też się spotkaliśmy. Jednak przybyliśmy na miejsce po niezłej dawce emocji, że tak powiem "sportowych".

Godzina osiemnasta. Wychodzę z domu w towarzystwie Zefira i Matysa. Jak zwykle w świetnym nastroju i pełni głupich pomysłów idziemy beztrosko przez miasto. Zupełnie nieświadomi zagrożenia. Dopiero, gdy zbliżyliśmy się do stadionu Cracovii, Matys jednym, krótkim okrzykiem "Legia" uświadomił nam powagę chwili. Tego dnia do Krakowa przyjechała drużyna Legii Warszawa.

Ich barwy klubowe to biel i zieleń. Nasze ubrania - cóż za niefart - były dokładnie w takich kolorach. Kiedy na dodatek Zefir ( ot tak dla żartów ) zaczął wykrzykiwać " Legia! Legia Warszawa!", poczułem poważne obawy o własny skalp. Na szczęście bez uszczerbku na zdrowiu udało nam się wsiąść do autobusu linii 148 i dojechać do punktu "x". Stamtąd, po półgodzinnym czekaniu w niepewności, zostaliśmy dowiezieni na miejsce ogniska luksusowymi limuzynami. Było jednak zbyt wiele osób, aby pomieścić się w dwóch "maluchach". Tak więc Rafał musiał wrócić. Z dłuższej jego nieobecności wnioskujemy, że się zgubili.

Tak też było naprawdę - zgubili się. Zgubili się tak bardzo, że gdy nagle kończy się droga przejeżdżają przez piłkarskie boiska. Po przyjeździe Diariusz skomentował całą sprawę krótko :- To była minimalna pomyłka, przejechaliśmy tylko przez stadion Widzewa Łódź i Pogoni Szczecin i jesteśmy.

Jak się później okazało, a co wszyscy przewidywali, Darek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jest on zwykle osobą najczęściej cytowaną w poimprezowych wspomnieniach.

Zostawmy jedna Dariusza i wróćmy do ogniska. Jest godzina dwudziesta. Nadludzkim wysiłkiem i przy wydatnej pomocy pana Józka udało nam się rozpalić ogień. Pan Józek jednak nie pracował za darmo. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wypił nam mnóstwo wódki. Odwiedzał nas niby przypadkiem i za każdym razem musiał wychylić jednego. Robił to tak często, że aż Matys, człowiek wielce przenikliwy, zaczął podejrzewać go o agenturalne związki z KGB.

-Nie dość, że szpieguje- mówił Matys -to jeszcze dużo pije. Ognisko jednak płonęło po części za jego zasługą, więc nikt nie miał mu niczego za złe.

Na naszym ognisku każdy spełniał jakąś funkcję. Jedni piekli kiełbaski, inni nalewali napoje, że się tak wyrażę "chłodzące", jeszcze inni dbali o ogień. Tylko ja z Zefirem byliśmy obsługiwani w wygodnych leżakach. Zefir dlatego, że uciął się siekierą w palec przy pierwszej próbie rąbania, a ja dlatego, że tak mi było wygodnie. Jednak mogłem sobie na to pozwolić. Swoje obowiązki bowiem spełniłem jeszcze przed zapaleniem ognia. Najważniejszym z nich było przyniesienie patyków do pieczenia kiełbasy. Byłem po nie w lesie z Dorotą i... z Józkiem (niestety).

Fot. HaM

Tak to już bywa na ogniskach, że po kiełbasie i "małym conieco" przychodzi czas na śpiewanie. Tak było i tym razem. Niekwestionowaną gwiazdą stał się kolega Rafał, który grał i śpiewał piosenki Kaczmarskiego. Robił to świetnie i co warte podkreślenia w większości z pamięci. Natomiast wykonanie piosenki pod tytułem "Cień i ja" zjednało mu tłum wielbicielek. Pod koniec ogniska jego występ stał się spektaklem audio-wizualnym, gdyż do muzyki Darek dołączył swój układ choreograficzny, polegający na przeskakiwaniu przez ogień i upadaniu.

Jednak najbardziej utkwiły nam w pamięci wyczyny Matysa. Otóż, z nieznanych nikomu powodów, przebywał on prawie bez przerwy w betonowych kręgach, które parę miesięcy później państwo Melanowscy użyli do budowy pięknej studni. Przebywając tam krzyczał i śpiewał. Widząc to Darek mógł powiedzieć tylko jedno: "coś w tym k... jest".

Fot. HaM

"Ogień II"

Jeżeli coś się podoba, to trzeba to zrobić jeszcze raz. Z tego założenia zrodziły się między innymi dalsze części "Rambo", "Obcego", "Dynastii" (tu może trochę przesadziłem), a także akcja "Ogień II".

O ile w filmach "dwójka" jest zwykle gorsza od "jedynki", to w przypadku naszego ogniska napewno tak nie było. Może fakt, że miało odbywać się w tym samym miejscu, gronie i o tej samej porze nasuwał niektórym myśl, że będzie to tylko marne powtórzenie. Stało się jednak inaczej, głównie za sprawą niejakiego Marka D.

On to,około godziny 23.00, kiedy towarzystwo, po rutynowym początku przechodziło z wolna w fazę śpiewu, zapytała może zagramy w piłkę?

Patrzymy na niego ze zdziwieniem, ale on nie ustępuje.-Mówię poważnie, zagrajmy. Podbiegł do bagażnika swego samochodu i wyciągnął wspaniałą, biało czarną futbolówkę. W mgnieniu oka zapłonęły jupitery (reflaktory samochodów), powstały bramki, oraz trzyosobowe składy. Po jednej stronie: Błyskotliwy Marek, Nieustraszony Matys i Bramkostrzelny Zefir. Po drugiej.. po prostu Darek, Rafał i ja.

Teren był wyboisty i nierówny, gra dynamiczna, nieustępliwa i z dużą ilością upadków. Bramki padały, błyskały flesze, krótko mówiąc mecz bilionlecia. Rozgrywki zakończyły się wynikiem niepamiętnym. Naprawdę nikt nie jest dziś w stanie powiedzieć ile goli strzelono. Jedno jest pewne - wygraliśmy. Wygraliśmy mimo tego, że udało mi się zdobyć samobójczą bramkę.

W uzupełnieniu relacji meczu dodać należy, że nasze wyczyny fotografowane były przez obecnego na tym ognisku, zawodowego fotoreportera, Krzysztofa Karolczyka.

Po meczu zabawa rozkręciła się na dobre i nikt już chyba nie pamiętał, że na początku wcale nie było śmiesznie. Kiedy przyjechałem na miejsce, w towarzystwie Doroty i jej szwagra Maćka, nad działkę nadciągały czarne, burzowe chmury. Humory mieliśmy nietęgie i nawet przybycie Dariusza ich nie poprawiło. Na szczęście jednak, kiedy burza wisiała nad nami nieuchronnie i już miało zacząć padać, opatrzność spojrzała na nas łaskawym wzrokiem i zmienił się kierunek wiatru. W tym momencie wiedzieliśmy już, że nie będziemy musieli się bawić w tak zwanej szopce.

"Doroto, Doroto, me serce przepełnione tęsknotą", tym fragmentem swej twórczości przywitał nas Matys. W czasie trwania zabawy powstało jeszcze około dwudziestu zwrotek tego wspaniałego poematu, między innymi ta: "Doroto, Doroto, sny o tobie mą pościel gniotą". Niestety oprócz dwóch cytowanych, reszty zwrotek nie pamięta nawet twórca.

Główną atrakcją końcówki ogniska był chóralny śpiew bez gitary. Uznaliśmy, że do "punkowych kawałków" nie jest ona potrzebna. Darliśmy się straszliwie wykonując przeboje z lat licealnych i świetnie się przy tym bawiliśmy.

Krakowiacy i górale

Tytuł tej części reportażu zaraz wytłumaczę. Otóż chodzi tu o najazd hordy rozbestwionych Krakusów na Ustroń, a konkretni na dom autora, którego na dziesięć dni opuścili rodzice. Najeźdźcy przybyli w piątek po południu, a wyjechać mieli w niedziele. Zapowiadały się nie lada emocje. Ale od początku.

W piątek planowaliśmy zorganizować imprezę plenerową, czyli - jak mawia Zefir - parten garty. Niestety pogoda nie dopisała i musieliśmy siedzieć w domu. Jednak nie było to takie sobie siedzenie. Po godzinie rozmów muzyka ruszyła na full, rozpoczęły się tańce i swawole. Już wtedy stało się zupełnie jasne, że moja sąsiadka nie będzie tej nocy spała. Gwoździem programu były konkursy: tańca macareny, męskich torsów oraz tańca przy rurkach. Ich zwycięzcy byli w nagrodę podrzucani pod sufit. W czasie całej zabawy najczęściej toważyszyły nam swojskie rytmy piosenek zespołu Top One.

Około godziny 3.00 wszyscy z wolna dogasaliśmy. Tę chwilę ciszy pani Krysia (moja sąsiadka) najprawdopodobniej wiązała z nadzieją, że już nikt tej nocy nie zakłuci jej spokoju. Grubo się jednak myliła. Już w parę chwil później obudził ją natarczywy dzwonek i pukanie. To kolega Marek, któremu ktoś nieopatrznie zdradził, że pani z góry jest starą panną.

Następny dzień (sobota), minął pod znakiem telewizji, gry w karty, oraz nieładnej pogody. Mimo to wybraliśmy się na Równicę (góra w pobliżu Ustronia), gdzie spędziliśmy kilka godzin w "Zbójnickiej Chacie". Niektórzy śmiałkowie zdobyli szczyt tej góry, co mimo niewielkiej odległości było nie lada wyczynem. Szczególnie biorąc pod uwagę poprzedni wieczór.

Po powrocie naszym głównym zajęciem do późnych godzin nocnych było opowiadanie dowcipów, anegdot oraz gra w karty. Zachowywaliśmy się tego dnia bardzo cicho i spokojnie. Pani Krysia jednak o tym nie wie - wyprowadziła się na noc do siostry.

Niedzielny poranek rozpoczął się również od gry w karty. Tym razem z powodu wczesnej pory, moim jedynym przeciwnikiem był Dariusz S. Graliśmy w oko. Stawki były niebagatelne. Po ostatnim rozdaniu byłem właścicielem koleżaniki Kasi, koleżnaki Ani, jednego Nissana, jednego Peugeota (samochody Maćka i Marka), a także ... swojej sąsiadki. Darek natomiast wygrał Dorotę, mojego Fiata (rocznik '78) oraz śpiącego Matysa, razem z okrywającą go, gryzącą kapą. Była ona tak bardzo gryząca, że w pewnym momencie Darek zaczął się obawiać czy przypadkiem nie zagryzła naszego kolegi, który nie dawał znaku życia.

Tego poranka dowiedziałem się również, że Złomiarz (Darek) jest najprawdopodobniej zmiennocieplny. - No bo popatrz - argumentował. - Ramię mam zimne, a noga pod kołdrą jest ciepła.

Reszta dnia upłynęła na doprowadzaniu mieszkania do porządku, co udało nam się w 140%. Miesznie wyglądało lepiej niż przed ich przyjazdem.

Tak właśnie wyglądały nasze wakacje. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że i ja tam byłem, wszystko z nimi piłem, i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Andrzej Duda

początek strony

strona główna

... przewrotnym okiem

Wolność prasy w ujęciu hydraulicznym

Kumpel ze studiów opowiedział mi o wizycie jaką złożył mu gospodarz domu, w którym wynajmuje mieszkanie. Gdy otworzył drzwi usłyszał pytanie:
- Czy przypadkiem nie gotował pan barszczu? U mnie ze zlewu "wybiło" barszcz!
- Nie skądże! Ale... nie rozumiem jak mogło barszcz z parteru "wybić" na drugie piętro? - pytał zdziwiony.
Gospodarz jednak upierał się, wyraźnie podejrzewając mojego kolegę o nieszczerość. - A bo wie Pan, w hydraulice wszystko jest możliwe!

Tak samo jak barszcz do gospodarza domu, w którym mieszka mój kolega nie dotarł z parteru, bo i nie mógł, pewne informacje na szczyty władzy nie docierają, lub dzieje się tak z pewnym opóźnieniem. Władcy rzadziej jednak niż wspomniany gospodarz schodzą dwa, lub więcej pięter w dół by posłuchać głosu społeczeństwa, gdy brak im informacji na różne tematy. Frakcje opinii publicznej na łamach wolnej prasy nie tylko komunikują się między sobą, ale przy okazji przekazują komunikaty ludziom sprawującym władzę. Wolność prasy gwarantuje, że władca nie zostanie zaskoczony np. niepokojem społecznym i jest to główna motywacja panujących by nie ograniczać wolności słowa.

Natomiast gdy swoboda wypowiedzi jest ograniczona, wtedy prezydent, premier czy też król może być obudzony pewnego poranka przez przykrą niespodziankę i być zmuszonym powiedzieć "kijowo jak barszcz".

Barszcz nie może wędrować rurami w górę, w odróżnieniu od opinii płynących kanałami informacji. Ów dosłowny barszcz musiał pochodzić z wyższych pięter. Lecz w państwie, głos opinii publicznej czyli osób z dołów drabiny społecznej, w pewnym sensie pochodzi także z góry. Dla głowy państwa, która w średniowieczu byłaby uznana za pomazańca bożego, zdanie opinii publicznej powinno być, jeśli święte, to przynajmniej brane pod uwagę, zgodnie z zasadą vox populi - vox dei.

Marcin Matuzik

początek strony

strona główna

... sport

Futbol

w naszym kraju jest tak wspaniale egzystującą dziedziną życia, że nawet na niższym poziomie rozgrywek możemy znaleźć drużyny o stuprocentowej skuteczności, perfekcyjnie opracowanej taktyce i wręcz fantazyjnej technice. To właśnie jest powód, dla którego nasi czytelnicy porzucając swą sympatię dla pomniejszych klubów, jak Wisła, czy Cracovia kibicują drużynie Przeboju Wolbrom. Wychodząc na przeciw ich oczekiwaniom będziemy w naszej rubryce sportowej zamieszczali informacje na temat tego właśnie zespołu. Pierwszą radosną informacją jest fakt, że Przebój po długoletnich staraniach zajął w sezonie 96/97 pierwsze miejsce w rozgrywkach Klasy "B", awansując tym samym o szczebel wyżej. Tutaj także nasz "beniaminek" radzi sobie całkiem nieźle.

-Na wejście do Klasy "A" mieliśmy już szansę kilka lat wcześniej- mówi nam jeden z graczy. - W sezonie 95/96 byliśmy pewniakami. Wówczas jednak oprócz umiejętności piłkarskich zawiodły sprawy pozaboiskowe. Na cztery kolejki przed końcem rozgrywek do awansu potrzebne nam było zwycięstwo z drużyną Bolęcina. Piłkarzom tego klubu starczał 1 mln starych złotych i wszystko byłoby zupełnie jasne. Piłkarze byli skłoni zrzec się swoich diet "dla dobra sprawy". Jednak trener Starzyk postanowił grać czysto. Mecz zakończył się remisem.

Tak więc końcówka tegoż sezonu była bardzo dramatyczna, gdyż podopieczni trenera Starzyka przegrali następny mecz z zespołem z Bukowna, choć jak mówi nam piłkarz Przeboju - Bukowno było do kupienia zaledwie za jedną skrzynkę piwa. To właśnie sprawiło, że drużyna z Wolbromia musiała jeszcze przez rok grać na szczeblu urągającym jej możliwościom. Jednak nabyte wówczas doświadczenia -boiskowe i pozaboiskowe- pozwoliły nam zdobycie w następnym sezonie upragnionego celu.

Obecnie w Klasie "A" podstawową jedenastkę stanowią: bramkarz Marek Maciąg, obrońcy Tomasz Nowicki, Marek Haberka, Krzysztof Szczepankiewicz, Robert Szybalski, pomocnicy Marek Marchajski, Rafał Poznański, Krzysztof Guzek, Janusz Skorupka, oraz napastnicy Jacek Maciora i Tomasz Wójcicki.

Z okazji awansu stadion przy ulicy Skalskiej został wyposażony w trybunę z wygodnymi, plastikowymi ławkami w pięknym kremowym kolorze.

Ondras

początek strony

strona główna

... internet

Zostałem poproszony przez Szefa Kuchni o napisanie serii artykułów na temat Internetu. Postaram się podołać temu ciekawemu choć trudnemu zadaniu. Proszę o wyrozumiałość.

Kulturowa rewolucja

Internet pod wieloma względami jest zamkniętym światem. To czy ma własną kulturę, czy też stanowi kulturę sam w sobie, jest rodzajem semantycznego rozdzielania włosa na czworo.

Według mnie Internet jest cywilizacją - metakulturą niepodobną do czegokolwiek, co spotyka się w "prawdziwym świecie". Jest w nim sporo dziwaków, ale też wielu normalnych ludzi (oczywiście oni także noszą w sobie zalążki różnych szaleństw, jak my wszyscy). W rzeczywistości Internet to coś więcej niż kultura. To społeczność złożona z wielkiej ilości użytkowników o różnych zainteresowaniach, pochodzeniu i przekonaniach.

Mówiąc o "kulturze Internetu" ma się na myśli działalność w grupach tematycznych sieci Usenet - Usenet jest zbiorowiskiem ludzi wymieniających artykuły oznaczone jednym lub wieloma rozszerzeniami (labels), określającymi grupy tematyczne (newsgroups, w skrócie grupy), zrzeszające na przykład ludzi interesujących się piciem alkoholu. Usenet to także słynny IRC (Internet Relay Chat - system w którym cała grupa może prowadzić na bieżąco rozmowy i dyskusje).

W Sieci istnieje oczywiście dużo więcej usług, ale trudno byłoby wskazywać socjologiczne aspekty FTP czy Gophera (ftp umożliwia "ściąganie" plików z innych komputerów, natomiast gopher jest systemem przesyłania dokumentów - omówię je później). Usenet daje każdemu szansę wypowiedzenia swych poglądów na forum publicznym.

Mówi się, że co roku liczba użytkowników Usenetu wzrasta dziesięciokrotnie. W tak wielkiej ilości ludzi można spotkać pewien procent oszołomów - nie należy więc się zbytnio dziwić. Wiele osób pokazuje w Internecie swoje prawdziwe oblicze gdyż są po części anonimowi. Wyobraźmy sobie faceta, który w "prawdziwym świecie" jest nudziarzem i nigdy nie odważyłby się publicznie wypowiadać, krytykowałć pewne systemy zachowań czy instytucje. Po otrzymaniu internetowego konta i założeniu swojej lub dołączeniu się do istniejącej grupy tematycznej nagle zmienia się. Ten spokojny, zrównoważony gość, obok którego można było spokojnie usiąść daje upust swoim najskrytszytszym fantazjom i nadchodzi moment, gdy trzeba dobrze ukryć noże i żyletki (siekierę też bym schował).

Jaki jest tego powód? Na pewno wyżej wymieniona anonimowość. W Sieci nie przemawiasz do realnego tłumu. Nikt nie może cię rozpoznać i później nie spogląda na ciebie znacząco. Niestety lub stety ta sytuacja szybko się zmienia gdyż coraz więcej osób z pewnych środowisk (uczelnia, biurowiec) korzysta z Internetu i zwiększa się możliwość rozpoznania dotąd anonimowego przezwiska Crazy Joe.

Z dobrych rad: podczas pierwszych kroków w Usenet nie warto wychylać się, trzeba czekać i przyglądać się, do czasu aż nie zostaniemy zaproszeni do pogawędki lub poznamy w pełni zasady panujące w danej grupie dyskusyjnej.

- A teraz pora na małe conieco - powiedział Kubuś Puchatek, po czym sformatował dysk twardy.

SET -;-)

początek strony

strona główna

... z notatnika mnemotechnika

Już słychać było z wielu stron zniechęcone głosy: "Przecież On nie był Polakiem" albo wręcz: "Kopernik była kobietą!"

Pewnego dnia wszelkie wątpliwości niedowiarków rozwiał widok pomnika stojącego przed Collegium Novum.

fot. HaM

początek strony

strona główna

... refleksje czerwonoprądnicke

Promień

Otworzył okno-
I zabił mrok!
Ze wzrokiem szarym
Wpatrzonym w przezroczystość...
Stał.

A igły lodu
Wchodziły w jego oczy.

(96/2)

Miraże

do pokoju gdzie siedzę sam
wchodzicie i coś mówicie

ale drzwi przecież wciąż są zamknięte

może to były wasze myśli...
a może mój niepokój

może do było podenerwowanie
a może miły powiew wiatru

(96/4)

Przyczyna ciasnoty mojego umysłu

W moim M-4 na Prądniku Czerwonym,
sracz jest tak ciasny,
że nawet nie da się rozłożyć wszerz gazety.

(96/6)

Marcin Matuzik

początek strony

strona główna



Ta strona znajduje sie na serwerze Polbox On-Line Service
http://free.polbox.pl - bezplatne konta pocztowe oraz strony WWW