Powrót na stronę główną Medium Magazyn Politologa - 3/97
Dwutygodnik Nieregularny, nr 3 (imieninowy), Kraków 14 XI 1997

zawartość
numeru

S t o p k a redakcyjna


Szef kuchni poleca
wstępniak naczelnego
Rozmoczone ogórki
reportaż z praktyki wakacyjnej
Księżycowa afera
felieton powyborczy
Sport
według Ondrasa
Tako rzecze Dariusz
mądrości studenckie
Refleksje czerwonoprądnickie
wiersze Matysa
Z notatnika mnemotechnika
kalendarium prześmiewcy


... szef kuchni poleca

Errare humanum est - mawiali starożytni. Każdy kiedyś w życiu sie pomylił. Kłopoty zaczynają się kiedy mylimy sie w sprawach istotnych. Tak było w przypadku tegorocznej powodzi. Żaden z synoptyków nie był w stanie przewidzieć wcześniej skali tego kataklizmu (patrz tekst obok).

Mniejsze lub większe gafy przytrafiają się politykom, dziennikarzom i innym publicznym osobom. Czasem wybuchają z tego afery, których wielkość nie śniłaby się nawet tak mylącym się, jak i wyłapującym błędy (patrz felieton na str.2).

Postęp techniczny pozwala w niektórych dziedzinach zmniejszyć prawdopodobieństwo błędu, jednak ów postęp sprawił również, że rodzaj ludzki utracił monopol na errare. Co jakiś czas słyszymy o kolejnych pomyłkach komputerów, czy to w samolocie, czy na giełdzie (partz str.6).
Tak naprawdę mylą się jednak ludzie, którzy zbytnio zaufali bezdusznym, elektronicznym maszynom i nie zostawili sobie możliwości korekty ich decyzji.

Tak było i w przypadku poprzedniego numeru naszego pisma, gdzie w niniejszej rubryce ortrograficzny chochlik-automat przeoczył obrzydliwy błąd.

HaM

początek strony

strona główna

... reportaż

Rozmoczone ogórki

W maju, podczas rozmowy o wakacyjnych planach zdradziłem znajomym, że lipiec chciałbym spędzić na praktyce w redakcji regionalnej gazety. Jeden ze starszych kolegów po fachu przekonywał mnie wtedy, że lipiec to najnudniejszy miesiąc w roku, szczyt "ogórków", kiedy najtrudniej znaleźć temat. Nie przypomnę sobie już chyba tej osoby ale radę będę pamiętał do końca życia.

Początek praktyki rzeczywiście nie zwiastował niczego nadzwyczajnego. W redakcji było pustawo po części z powodu letniego zaduchu a częściowo z powodu urlopów. Po krótkiej rozmowie z redaktorem naczelnym zostałem odesłany do działu informacyjno-reporterskiego. Trochę się tego przydziału obawiałem, gdyż dział ten zajmuje się głównie informacjami z regionu Krakowskiego, Tarnowskiego i Nowosądeckiego, sprawy Krakowa pozostawiając reporterom "miejskim". Pochodzę z województwa katowickiego i o ile jeszcze trochę orientuję się w Krakowie, o tyle różnica między Bochnią a Ochotnicą była dla mnie, przynajmniej dotąd, nieuchwytna.

Woda na Marsie

Postanowiłem się nie załamywać. Sięgnąłem do podręcznikowych wskazówek dotyczących szukania tematów, odwiedziłem kilka "gorących" miejsc, przejrzałem prywatne archiwum fotograficzne i następnego dnia miałem w gazecie dwa teksty i zdjęcie na pierwszej stronie. Przepełniała mnie duma. Wczoraj byłem jeszcze studentem a dziś jestem dziennikarzem! Byłaby mi pewnie ta woda sodowa uderzyła do głowy gdyby nie słowa naczelnego, który bardzo krótko ale dosadnie powiedział mi do czego się nadaje mój inny, duży tekst, nad którym napracowałem się chyba najbardziej w życiu.

Następne dni spędziłem na "obsłudze" bzdurnych konferencji i korelowaniu wzmożonego ruchu w izbach wytrzeźwień z falą upałów. Przejechałem prawie pięćset kilometrów po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w poszukiwaniu nowej służby ratowniczej, o której wiedziałem tylko tyle, że taka istnieje. Zapamiętale szukałem w Internecie marsjańskich krajobrazów, które miały ilustrować lądowanie amerykańskiej sondy. Kilka dni później tytuł "Woda na Marsie?" trąciłby wisielczym humorem.

Iluminacja

Zatopiony w myślach o Czerwonej Planecie niemal zupełnie oderwałem się od naszej rzeczywistości. Prawie nie zauważyłem jak gwałtownie zmieniła się pogoda. Lało jak z cebra ale to przecież nic dziwnego. Miałem w komputerze na biurku najświeższe prognozy synoptyków ale któż wyciągałby z tego informacyjnego szumu jakieś katastroficzne wnioski. Ot, po prostu jeszcze jedno mokre lato.

W poniedziałek 7. lipca "zrobiłem" w trakcie wieczornego dyżuru informację o katastrofie międzynarodowego ekspresu, który rozbił się w Czechach na skutek powodzi. Nawet przez myśl mi nie przeszło pytanie skąd powódź tuż przy polskiej granicy. Skoro w ostrawskim konsulacie tak mi powiedzieli, to pewnie mają rację.

Wracałem do domu jak zwykle, tramwajem. Przez zacieki deszczu na szybach patrzyłem na skąpo oświetlone ulice. Kiedy przejeżdżałem przez most na Wiśle odruchowo skierowałem wzrok na rzekę. Lubię przyglądać się jak krople deszczu mącą spokojną toń. W pewnym momencie mój wzrok natrafił na niesioną nurtem rzeki beczkę, na oko dwustulitrową. Rozejrzałem się nerwowo i dopiero wtedy zauważyłem, że Wisła niesie więcej podobnych śmieci. Z jej nadnaturalnie poszerzonego nurtu wystawały barierki przystani kajakowej. Wydawało się, że za chwilę woda dosięgnie murowanych wałów.

- Boże! - pomyślałem. - To nie jakaś tam powódź, w jakichś tam Czechach. To dzieje się sto metrów od budynku redakcji!

Po powrocie do domu włączyłem telewizor i po obejrzeniu wiadomości przeszła mi ochota na sen. Ja, reporter lokalnej gazety piszę o powodzi w Czechach, tymczasem w Krakowie wojewoda ogłasza alarm, o czym miłym głosem oznajmia mi spikerka z Warszawy!

Przyszedł moment

Nazajutrz w redakcji wszyscy powariowali. Mieliśmy powódź, gdzieś coś się działo, tymczasem w Krakowie ludzie jak co dzień spieszyli do pracy, życie toczyło się normalnie. O szalejącym gdzieś żywiole przypominała tylko stale podnosząca się, mętna Wisła i coraz więcej niesionych z jej prądem śmieci.

Tego ranka wydrukowałem i powiesiłem w redakcji spis telefonów do zawiązywanych wprędce gminnych komitetów przeciwpowodziowych. Przez następne dni była to w redakcji chyba najbardziej poczytna z moich publikacji.

Szef "mojego" działu wysłał mnie z fotoreporterką do zalanej Ochodzy, niewielkiej wsi za Skawiną. - Przywieź dramatyczny reportaż - brzmiało jego polecenie. Na miejscu zobaczyliśmy wreszcie powódź. Murowane chałupy wyrastały z kilkunastocentymetrowej głębokości jeziorka. Wkoło chodzili gospodarze w gumowcach, narzekali na swój los i przeklinali burmistrza, który czegoś według nich nie dopatrzył.

Po powrocie do Krakowa pisałem tekst przy pierogach, które jedliśmy czekając na wywołanie zdjęć. Materiał wyszedł świetny. Cóż z tego, jeśli w redakcji usłyszałem od szefa rzucone w biegu: "Zapomnij o Ochodzy!". Zamiast wyjaśnienia wystarczył mi widok news-room'u. Wszyscy dziennikarze zapamiętale coś pisali a znad telefonów słychać było rzucane na głos informacje: "W Staniątkach przekopują drogę krajową!" albo "W Czernichowie wytrzymają najwyżej dobę!". W ciągu kilku godzin mojej nieobecności w redakcji sytuacja zmieniła się diametralnie. Już nie chodziło o kilka chałup z zalanymi piwnicami. Jedni ludzie ginęli, inni desperacko bronili swojego majątku. Natychmiast pojawiła się spontaniczna pomoc i równie spontaniczne szabrownictwo. Ludzie obnażali swoje najlepsze i najgorsze strony.

Napięcie i piknik

W ciągu następnych dni żywioł nam spowszedniał. Szukaliśmy synonimów do słów "woda", "nurt", "fala" itd. Pojawiły się nawet pierwsze dowcipy na temat powodzi. Co chwilę ktoś mówił, że nie będzie dzisiaj nic pisał bo tylko patrzeć jak zaleje nam ustawione w piwnicy naświetlarki. Tak naprawdę jednak wszyscy baliśmy się. Cholernie się baliśmy. Wydaje mi się, że wisielczy humor był tylko maską, która pozwalała choć na chwilę zapomnieć o napięciu. Nabijaliśmy się z patetycznych metafor popełnianych przez reporterów konkurencyjnego dziennika. Sam nawet napisałem szyderczy tekst o hipotezach, które snuli gapie, którzy urządzili sobie prawdziwy piknik przy moście Dębnickim w trakcie przejścia kulminacyjnej fali powodzi.

Prawdziwy strach ujawniał się rzadko. Najbardziej zapadło mi w pamięci głuche milczenie, które zapadło w redakcji po telefonie od koleżanki, naprawdę twardej reporterki, która pojechała odwiedzić rodziców w Raciborzu. Miała nam przekazać relację przez "komórkę" jednak płacz zupełnie odebrał jej mowę.

Nie zapomnę też nocy spędzonej w Wojewódzkim Sztabie Przeciwpowodziowym. Dramatyczne meldunki napływające z lokalnych sztabów, od meteorologów, widok ludzi nie śpiących już kolejną noc, sztabowe narady nad mapami jakoś surrealistycznie kontrastowały z bezchmurnym, gwiaździstym niebem i ciszą za oknami Urzędu Wojewódzkiego. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że tutaj, w Krakowie mieliśmy wielkie szczęście.

Drugi raz pomyślałem tak kiedy wysłano mnie w okolice Łącka, dosłownie kilka godzin po przejściu fali powodziowej. Ujrzałem tam prawdziwie księżycowy krajobraz. Kiosk z gazetami, jakby uniesiony ręką giganta i zawieszony kilkadziesiąt metrów dalej na rozłożystej wierzbie. Asfalt zerwany z drogi otulający drzewa i latarnie jak zwinięty dywan i kilkunastotonowy, betonowy most wyrwany z przęseł, leżący wzdłuż koryta rzeki. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko za sprawą niewielkiego strumyczka, Czarnej Wody, który teraz spokojnie szemrał u moich stóp. Czymże były przy tym zalane bulwary nad Wisłą w Krakowie.

***

Dwa tygodnie później przejeżdżałem przez Opole i Wrocław. Widziałem worki z piaskiem pozostałe po akcji ratunkowej, ślady wody na wysokości drugiego piętra budynków i rozkładające się napęczniałe trupy zwierząt rozrzucone po polach. A ja podniecałem się odrobiną szlamu na jezdni i kioskiem wiszącym na drzewie! Zastanawiałem się co poczuliby mieszkańcy Opola gdyby przeczytali jak podniecałem się odrobiną asfaltu zdartą z ulicy.

Zamiast pointy zacytuję słowa dziennikarza, który już po powodzi wrócił z ogarniętej rzezią Afryki. Piotr Kraśko w telewizyjnej rozmowie powiedział: "Ludzie, nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale my na prawdę żyjemy w raju". Myślę, że miał rację.

Marcin Habryń

początek strony

strona główna

... przewrotnym okiem

Księżycowa afera

Romulus i Remus to nie jedyna para braci, która zapisała się wielkimi literami na kartach historii.

Prometeusz dał ludziom ogień, a rządy państw uzurpują sobie prawo do pobierania opłat za energię wytworzoną dzięki niemu - napisali na ulotkach demonstrujący w zeszłym roku, pod URM-em pracownicy sektora energetycznego.

Prometeusz jest przykładem dysydenta, którego dążenia nie powiodły się. Został skazany przez bogów na przykucie do skały Kaukazu, gdzie zgłodniały orzeł wydziobywał mu codziennie kawał wiecznie odrastającej wątroby.

Prometeusz miał brata Epimeteusza. Jego imię oznaczało: - "ten który myśli wstecz". To on właśnie otworzył puszkę Pandory kryjącą smutki. To przez niego ogarnęły one ziemię. Współczesne puszki Pandory otwierane raz po raz w Trzeciej Rzeczpospolitej pojawiają się zawsze w okresie wyborów i zawsze zawierają to samo - afery szpiegowskie.

Po wyborach prezydenckich, wybuchła afera "Olina". Przed tegoroczną elekcją koordynator służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski ujawnił, że kilka lat temu prawica była inwigilowana przez służby specjalne, znajdujące się pod nadzorem prezydenta Lecha Wałęsy i rządów "solidarnościowych". Natomiast już po wyborach w rolę Epimeteusza wcielił się Jarosław Kaczyński. Otworzył puszkę Pandory skrywającą smutki w postaci informacji o wspomnianej już inwigilacji prawicy. Podał także jej szczegóły. Np. w samochodzie Kaczyńskiego miała być uszkodzona opona, tak by doszło do jej wybuchu. Skutkiem tego miała być śmierć sympatycznego prezesa PC.

Nie tylko posiadanie brata łączy Epimeteusza i Jarosława Kaczyńskiego. Także życiorysy ich braci są do siebie podobne. Lech Kaczyński - brat Jarosława, podobnie jak Prometeusz też coś skradł. Wprawdzie nie ogień, lecz... księżyc i na dodatek zrobił to na planie filmu. Wcielił się, będąc dzieckiem w role Jacka. Jego brat grający Placka pomagał w tej swoistej zbrodni przeciw ludzkości. Jak inaczej nazwać pozbawienie świata blasku księżyca - cennej wartości duchowej? Jak wytłumaczą się bracia Kaczyńscy z tego, że film powstał w okresie PRL-u? Czy należą oni przez to do kolaborantów tamtego reżimu? Sam film pokazuje jak sprzeczną z humanistycznymi wartościami i zwykłą ludzką przyzwoitością działalność bracia K. wtedy uprawiali. Czy to, że sprawcy byli wtedy dziećmi, a zbrodnia była częścią fabuły filmu może być usprawiedliwieniem tych czynów? Nie!

Kaczyńscy kradnąc księżyc wpędzili Polaków w pesymizm a na dodatek naznaczyli życie naszych rodaków strachem przed końcem świata. Stali się w odróżnieniu od Prometeusza prorokami apokalipsy, i nie ponieśli za to kary.

Uważam, że kradzież księżyca jest przestępstwem, za które powinni oni ponieść odpowiedzialność taką samą jak Prometeusz. Przykucie do skały i skazanie na wydziobywanie wiecznie odrastającej wątroby powinno stać się ponadto przykładem zniechęcającym innych polityków do otwierania w przyszłości puszek Pandory z innymi szpiegowskimi sensacjami.

Nie należy również bez kary pozostawić ministra Siemiątkowskiego. Ponieważ ma on już w swym dorobku kilka sensacyjnych wystąpień, powinien może zastąpić Syzyfa - niech se chłop wreszcie odpocznie. Wcześniej chciałem oskarżyć również pracowników Krakowskiego Rejonu Dróg, o to że w tym roku tradycyjnie zaskoczyła ich zima, ale przyjąłem argumentację jednego z nich.

- By nasz sprzęt mógł działać - mówił - konieczna jest nawierzchnia którą mógłby odśnieżać.

Takie wytłumaczenie bezradności przemawia do mnie. Zdaniem tego samego pracownika za spowodowanie "braku nawierzchni", winni są kierowcy tworzący korki uniemożliwiające odśnieżanie.

Marcin Matuzik

początek strony

strona główna

... sport

Polscy piłkarze przegrali z Gruzją 0:3, hokeiści ulegli drużynie Kazachstanu 1:6, a Gołota walczył z Lewisem tylko 95 sekund. Tak więc gdyby sport był wyznacznikiem poziomu gospodarczego należelibyśmy ostatnio do "trzeciego świata".

Co prawda podniósł się nieco poziom naszej ligi piłkarskiej (a przynajmniej jest więcej emocji) jednak ani jedna z naszych drużyn nie bierze jeż udziału w europejskich pucharach. Podobnie jest w innych dyscyplinach zespołowych z wyjątkiem koszykówki.

To, co tu piszę nie jest takim sobie biadoleniem. Sport jest bardzo ważną dyscypliną życia i niezłą wizytówka dla każdego miasta czy kraju. Każdy chyba pamięta jacy byliśmy dumni, kiedy nasza reprezentacja prowadziła przez pewien czas w klasyfikacji medalowej igrzysk w Atlancie.

Jednak jednorazowe utrafienie z formą to jedno, a ciągłe reprezentowanie wysokiego poziomu sportowego to drugie. Nie chodzi mi wcale o to, by nasi piłkarze wygrali 60 następnych spotkań, łącznie z finałem mistrzostw Europy i świata, a nasi lekkoatleci w każdym występie pokonywali rekordy.

Chciałbym jedynie, abyśmy mieli więcej powodów do satysfakcji niż rozczarowań, a czasem wstydu. Brak sukcesów sportowych (takich na co dzień, nie co cztery lata) powoduje, że nasza młodzież nie ma z kogo czerpać wzorców, z kim sie identyfikować. Sport masowy staje sie niepopularny. Bez sportu masowego i rekreacji nie ma zdrowego społeczeństwa (ha, ha, Erich Fromm - przyp. red.). Bez zdrowego społeczeństwa nie może funkcjonować dobra gospodarka, dzieki której są pieniądze na rozwój sportu wyczynowego. W tym miejscu koło sie zamyka. Błędne koło naszej sportowej (i chyba nie tylko) niemocy.

Sprawy sportu w świecie naszych polityków są traktowane jakby trochę "po macoszemu", a jak się okazuje nie są one aż tak bardzo drugoplanowe, jak by sie mogło wydawać. I to nie tylko dla kibiców, ale dla ogółu społeczeństwa.

Być może warto by się nad tym zastanowić i przerwać to koło zanim nabierze rozpędu. Jestem zaledwie kibicem, nie uprawiającym czynnie żadnego sportu. Żadnego, bo nie chce mi sie kopać piłki jak Polska w meczu z Gruzją, ani grać w ping-ponga czy tenisa ziemnego jak nasi zawodowcy reprezentujący piątą światową ligę.

Na koniec przepraszam, że dziś nie było o Przeboju Wolbrom, może byłoby weselej. Jednak nie wszystko można mieć, a podopieczni trenera Starzyka mają się całkiem nieźle. Być może tylko żałują, że nie ma obecnie polskiego piłkarza, którego nazwisko chcieliby nosić jako swój boiskowy przydomek.

Ondras

początek strony

strona główna

... tako rzecze Dariusz

Dialog z udziałem Darka (w czasie wykładu):

- Darek, co czytasz?
- Książkę.
- Ale jaką?
- Przygodową.
- Ale jaki ma tytuł?
- "Pięć lat kacetu".

początek strony

strona główna

... z notatnika mnemotechnika

26.10.97

W Bieszczadach odnotowano cztery pierwsze ofiary mrozów, mimo iż temperatura spadła niewiele poniżej zera. Fakt ten jednoznacznie przeczy teorii, jakoby mieszkańcy Polski południowo-wschodniej pili Borygo.

27.10.97

Spadek notowań na giełdzie w Hongkongu spowodował krach na wielu światowych giełdach, co pociągnęło za soba destabilizację rynków oraz wielomiliardowe straty dla inwestorów. Jak wiadomo, Hongkong należy obecnie do Chin, tak więc nareszcie jedyny sprawiedliwy system społeczny ma możliwość wpływania na niepowodzenia tych imperialistycznych psubratów.

31.10.97

W miejscowości Kontachcice w woj. poznańskim nieznani sprawcy ukradli słup wysokiego napięcia. Słup leżał na polu czekając na postawienie i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie znaleziono śladów opon żadnego samochodu. Nie można się więc dziwić, jeżeli ktoś na wieść o wystrzeleniu sondy kosmicznej mówi: "Nie takie rzeczy ze szwagrem po pijaku robimy".

2.11.97

Burmistrz miasta Nowy Jork i gubernator stanu nie zjawili sie na spotkaniu z przebywającym w USA przywódcą Chin. Zarzucają mu nieprzestrzeganie praw człowieka. Jedno jest tylko pewne. Jeżeli posiadali akcje na giełdzie w Hongkongu są już biedakami.

Ordynator praskiego szpitala, w którym przebywa Vaclav Havel, oświadczył, że "stan zdrowia prezydenta jest ustabilizowany". No cóż, stan gospodarki Korei Północnej też jest ustabilizowany, niestety ustabilizował się na bardzo, bardzo niskim poziomie.

4.11.97

W związku z przedłużającym się strajkiem francuskich kierowców i blokadą dróg tranzytowych władze Niemiec zarządały specjalnego korytarza. Ci Niemcy to dziwni ludzie, ciągle tylko korytarze i korytarze.

6.11.97

Reprezentacja Polski w hokeju na lodzie walcząca o prawo startu w mistrzostwach świata przegrała z drużyną Kazachstanu 1:6. Jeszcze kilka tak dobrych spotkań i w rankingach wyprzedzi nas Nigeria, Laos i Fidżi.

7.11.97

Organizatorzy ćwiczeń obrony cywilnej w Rumunii zaproponowali by ludność dojeżdżała do schronów na rowerach stojących w specjalnie do tego celu wyznaczonych miejscach. Pomysł nie jest zły. Wiadomo, że gdy chodzi o życie każdy się śpieszy. Wystarczy jeszcze na drodze do schronu wybudować tor kolarski, uruchomić syreny i następny rekordzista świata w kolarstwie na pewno będzie z Rumunii.

8.11.97

Prezydent Rosji Borys Jelcyn zmienił nazwę święta rewolucji na Dzień Pojednania. Niektórzy zastanawiali się nad znaczeniem tej nazwy, a odpowiedź jest prosta. Otóż największa impreza techno w Polsce nazywa się Noc Pojednania. Wygląda na to, że Jelcyn jest zwolennnikiem tego rodzaju muzyki. Podobno w niektórych kręgach jest nazywany DJ Cool Boria.

10.11.97

Długo poszukiwane krzesła z poznańskiego zamku odnalazły się w ...Kancelarii Sejmu. Być może na Wiejskiej znajdzie się również skradziony słup wysokiego napięcia.

11.11.97

Strajkujący anestezjolodzy od dziś przed każdym znieczuleniem wręczają operowanemu ulotkę rozpoczynającą sie od słów: "Czy wiesz, że możesz sie nie obudzić?". Nie ma to jak zapewnienie pacjentowi komfortu psychicznego.

Not. Andrzej Duda

początek strony

strona główna

... refleksje czerwonoprądnicke

Zakupy

Wszedłem do sklepu

Uśmiechnęło się do mnie wołowe z kością
Ucieszyło się, zje je prawdziwy mięsny znawca

Zaskrzypiał z bólu popychany wózek
Im więcej dźwigał, tym więcej narzekał
On też pracuje od 6 do 22

Podskoczyła z radości torebka orzeszków solonych
Wyszczerzył się do mnie trójkątny serek topiony
Szeptało tajemniczo pudełko herbaty ekspresowej

Za rogiem skryła się butelka Coca-coli
Siedź w kącie a znajdą cię!
Przeskoczyłem dwa kroki
I z mętnym wzrokiem już za chwilę dusiłem drobną szyjkę...
...butelki Coca-coli

Z werwą zazgrzytała kasa
Gdy liczyła kalorie złotówek
Nakarmiłem ją monetami z otwartej dłoni
I oblizała się zamykając swoją szufladę

94/5
*dedykuję Monice Małek

Marcin Matuzik

początek strony

strona główna

S t o p k a redakcyjna



Ta strona znajduje sie na serwerze Polbox On-Line Service
http://free.polbox.pl - bezplatne konta pocztowe oraz strony WWW