![]() |
![]() |
Strona Główna • Internet • Giełda • Gry • Sport • Kontra • O nas |
![]() |
|
![]() |
ROZMOWA Barbarzyński świat przełomu wieków
FOT. JAKUB OSTAŁOWSKI Rz: "Quo vadis" to już trzecia polska superprodukcja filmowa w ciągu ostatnich dwóch lat. A wkrótce ruszą także zdjęcia do "W pustyni i w puszczy". Czyżby wracał czas wielkich widowisk?
Szefowie studiów hollywoodzkich wierzą, że tylko duża inwestycja może przynieść duży zysk. Czy nasza kinematografia przystaje do takiego myślenia? Sądzę, że tak. Ogromne pieniądze widać na ekranie, a publiczność to lubi. Widz chce być traktowany poważnie. Ceni wielkie filmy, niosące wielkie emocje. Lew Rywin twierdzi, że "Quo vadis" to film bardzo ważny. Jeśli poniesie porażkę, wszyscy uznają, że sukcesy dwóch poprzednich produkcji to kwestia przypadku i szczęśliwego zbiegu okoliczności. Jeśli odniesie sukces, potwierdzi pewną prawidłowość. Zgadzam się z Rywinem. Odbiór "Quo vadis" będzie znaczący dla naszego myślenia o kinie. Zdaję sobie również sprawę z tego, że losy tego obrazu będą bacznie obserwować ci wszyscy, którzy chcą być filmowymi inwestorami. 12 mln dolarów - cztery razy więcej niż "Pan Tadeusz", dwa razy więcej niż "Ogniem i mieczem". Obciążenie psychiczne jest chyba duże? Przy odrobinie wyobraźni człowiek budzi się rano i poci na samą myśl o tym. Ale mam nadzieję, że te pieniądze zwrócą się. Gdybym takiej nadziei nie miał, nie odważyłbym się stanąć za kamerą. W badaniach sondażowych aż 60 proc. ludzi deklarowało chęć obejrzenia tego filmu. Polacy znają tytuł książki, wiedzą, że będzie na jej podstawie kręcony film. "Quo vadis" to wspaniały wykład starożytnej historii zabarwiony wielkimi emocjami. Podobno przymierzał się pan do ekranizacji tej powieści kilkakrotnie. Pierwszy raz przymierzałem się do realizacji "Quo vadis" u schyłku lat 60., gdy do Oscara został nominowany "Faraon". W 1978 roku, gdy przeszedłem zawał serca i leżałem długo w szpitalu, to obok łóżka ustawiłem sobie półeczkę na książkę, robiłem notatki, pisałem. Powstała druga wersja tekstu, chciałem ją realizować. Miałem bardzo zaawansowane rozmowy z Metro Goldwyn Mayer, ale przyszedł stan wojenny i Amerykanie wycofali się. Tak więc to już moje trzecie podejście do tej ekranizacji. Dodał panu odwagi sukces dwóch poprzednich polskich superprodukcji? Tak naprawdę inspiracja przyszła zupełnie skądinąd. Jest taki łódzki klub pań sukcesu "97". Te panie zebrały się kiedyś w Muzeum Kinematografii w Łodzi i zaczęły się zastanawiać, dlaczego nikt nie kręci w Polsce "Quo vadis". Zadzwoniły do mnie. Nie wypadało kobietom odmówić. Myśli pan, że ten temat jest dzisiaj ważny, że przekłada się jakoś na naszą współczesność? Akcja "Quo vadis" toczy się na przełomie dwóch epok, które odegrały nieprawdopodobną rolę w historii świata. Sienkiewicz pisał swoją powieść na przełomie dwóch wieków - XIX i XX. A teraz znów mamy przełom wieków. Czy to coś znaczy? Nie wiem, ale pewnie istnieje jakiś wspólny niepokój, który towarzyszy takim momentom. Sienkiewicz opisywał humanizowanie barbarzyńskiego świata. Nasz świat, mimo całej swojej wspaniałości i postępu, też jest światem barbarzyńskim. Wchodzimy w nową epokę z konfliktami i wojnami: Jugosławia, Czeczenia. Tylko jaka wiara, jaka religia, może dzisiaj nasz świat uratować? W erze audiowizualnej, w erze błyskawicznego obiegu informacji, wszystko stało się znacznie bardziej skomplikowane. Scenariusze swoich poprzednich adaptacji przygotowywał pan z pisarzami: Tadeuszem Konwickim, Julianem Stryjkowskim. Tym razem zdecydował się pan na samodzielną pracę. Dlaczego? Może dlatego, że moim partnerem był sam Sienkiewicz. To znakomity scenarzysta. Chciałem mu być maksymalnie wierny. Ten film trzeba zrealizować rzetelnie, oddając Sienkiewiczowską myśl. Poprzednie wersje "Quo vadis" były amerykańskimi czy włoskimi ekranizacjami "powieści uhonorowanej Nagrodą Nobla". Teraz po raz pierwszy filmowe "Quo vadis" może mieć piętno polskości. To znaczy? Polski pisarz, polscy twórcy, polscy aktorzy, polska produkcja realizowana w polskim języku. Czy nie obawia się pan, że język polski odetnie "Quo vadis" drogę na Zachód? Dzisiaj chcąc wyjść w świat filmowcy różnych kinematografii starają się przygotowywać angielskie wersje językowe swoich filmów. Odpowiem anegdotą. Pokazywałem kiedyś w Buenos Aires "Faraona". W czasie dyskusji dziennikarze zaczęli mnie bardzo chwalić, że nie zrobiłem tego filmu po angielsku i uniknąłem dialogów typu "OK, Nero". Gratulowali mi, że nakręciłem "Faraona" w języku staroegipskim. Tak odebrali polski i uważali, że to dało filmowi klimat starożytności. A nie korciło pana, by do głównych ról zaangażować aktorów zachodnich o nazwiskach znanych przynajmniej w Europie? Nie widziałem takiej potrzeby. To miałoby znaczenie jedynie komercyjne... Ale też prawdą jest, że obsadzenie "Quo vadis" nie było zadaniem łatwym. Niewielu jest w Polsce aktorów, którzy pasowaliby do bohaterów Sienkiewicza wyglądem i wiekiem. Szukałem wykonawców, którzy nie przypominaliby Słowian, lecz mieli w sobie coś innego, obcego. Nie chodziło mi oczywiście o typowe rzymskie twarze - takich w Polsce nie ma. Ale próbowałem dobrać aktorów, którzy mogliby zasugerować rzymski świat. I mam nadzieję, że znalazłem odpowiednich odtwórców. Zaczynając od Pawła Deląga, kończąc na Franciszku Pieczce - wszyscy oni mają w sobie coś intrygującego. Do roli Ligii zaangażował pan studentkę dziennikarstwa. Zastanawiam się, co się dzieje w naszym kinie. Czy nie ma młodych aktorek? Gdy do filmu potrzebna jest młoda dziewczyna, reżyserzy angażują piosenkarki, modelki, gwiazdki importowane ze Szwecji, studentki dziennikarstwa, nauk stosowanych albo filozofii... Stało się rzeczywiście coś dziwnego. Szukając Ligii, poszliśmy pewnym szablonem. Zaprosiliśmy na zdjęcia próbne młode aktorki, potem studentki szkoły teatralnej. Było kilka osób, których kandydaturę rozważaliśmy, ale w końcu dziewczyna z dziennikarstwa okazała się najlepsza. Chyba piękne dziewczyny nie ciągną już do zawodu aktorskiego. A nasza Ligia ma urodę, wdzięk, młodość, delikatność i ciepło. Wierzę, że będzie Ligią nie tylko piękną, lecz również wrażliwą. Myślę, że Magda Mielcarz ma intuicję i talent, który - gdyby tylko chciała - pozwoliłby jej zdać na wydział aktorski każdej szkoły. Co będzie dla pana w czasie realizacji "Quo vadis" największym wyzwaniem? Odtworzenie starożytnego Rzymu. Nie ma żadnych zachowanych budowli z tego okresu. We Francji, w Nimes, znaleźliśmy jeden akwedukt, na którym Neron będzie śpiewał w czasie pożaru Rzymu. Poza tym są tylko ruiny. A Rzym był w tamtych czasach miastem monumentalnym. Będziemy się starać, by wyglądał autentycznie. W Warszawie i jej okolicach budujemy olbrzymie dekoracje - amfiteatr, cyrk, fragment Forum Romanum. Plenery nakręcimy w Tunezji. A jak pan zrobi pożar Rzymu? Na komputerze? Niestety, bez techniki komputerowej nie dalibyśmy sobie rady. Za to mogę zapewnić, że już sceny z lwami będą się odbywały naprawdę. Dogadaliśmy się z grupą treserów z Czech, którzy udostępnią nam swoje zwierzęta. To duże wyzwanie, bo dotąd nikomu nie udało się nakręcić tych scen wiarygodnie. Czy producenci, którzy zainwestowali w film, stawiają panu jakieś warunki? Czy musi pan iść na kompromisy? Ci ludzie mi zaufali. Rozmawiamy oczywiście na temat kosztów, zastanawiamy się, co można zrobić taniej, ale nikt nie wywiera na mnie żadnych poważniejszych nacisków. Może pan więc zrealizować wszystkie swoje wizje? Gdybym mógł je zrealizować w 80 procentach, byłoby fantastycznie. Ale naprawdę będę się cieszył, jeśli spełni się połowa moich zamierzeń. Nie mogę przecież zbudować Forum Romanum w skali 1:1 ani zapełnić cyrku 18 tysiącami widzów. Każdy film niesie ze sobą takie ustępstwa. Pańscy współpracownicy twierdzą, że jest pan reżyserem szalenie precyzyjnym i przed zdjęciami ma pan wszystkie sceny dokładnie przemyślane, opisane i rozrysowane. Czy "Quo vadis" na papierze też zostało już "nakręcone"? Oczywiście. Mam cały film rozrysowany, ujęcie po ujęciu. W scenopisie zaznaczone są ruchy aktorów, a także ustawienia i jazdy kamery. To wszystko widzę już w czasie pisania scenariusza. Te rysunki to moje notatki. Ale dopiero w czasie zdjęć wszystko nabiera życia, zyskuje interpretację i temperaturę emocjonalną. Praca nad takim filmem gigantem to niemal nadludzki wysiłek. Nie ma pan w sobie takiej obawy: "czy podołam"? Realizacja każdego filmu to wielki wysiłek. Zwłaszcza że ja nie uznaję oszczędzania się. Na planie nie siadam, cały czas stoję, doglądam, obserwuję. A czy dam radę? W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Kiedy zaczynam pracować, staję się innym człowiekiem. Udaje się panu łapać jakieś chwile odpoczynku? W czasie zdjęć? Nigdy! Kino wciąga, zagarnia całkowicie. Wtedy pracuje się przez 24 godziny na dobę. Nawet gdy człowiek śpi, to śnią mu się sceny z filmu. Odpocznę dopiero po premierze. Rozmawiała Barbara Hollender -------------------------------------------------------------------- Producent - Chronos Film Koproducenci - Kredyt Bank, Telewizja Polska, HBO, Agencja Produkcji Filmowej, Studio Filmowe "Kadr" i Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych Współpraca i dystrybucja - Syrena Entertainment Group
Jedna ze scen filmu, rozrysowana przez Jerzego Kawalerowicza. Na arenie: Ligia, Ursus i Winicjusz. jesień 1999 - początek okresu przygotowawczego prowadzonego przez Studio Filmowe "Kadr" 22.11.1999 - rozpoczęcie działalności spółki Chronos Film, producenta filmu 8.05.2000 -3.06.2000 - zdjęcia w Tunezji 8.06.2000 -22.06.2000 - zdjęcia we Francji 30.06.2000 -17.10.2000 - zdjęcia w Polsce, głównie w Warszawie i okolicach 18.10.2000 - początek okresu postprodukcyjnego (udźwiękowienie, montaż, przygotowanie kopii) wrzesień 2001 - przewidywana premiera filmu |
![]() |
|
![]() |
Strona Główna • Internet • Giełda • Gry • Sport • Kontra • O nas |
![]() |
Copyright ©2000
mp4.com.pl Design Team W razie jakichkolwiek sugestii lub pytań prosimy o kontakt: Irenusz Piotrzkowicz lub Tomasz Filipek |