Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= REPORTAŻ =-
Reporter nr 06 - 2000.06.25 Dorota Munoz

Newport, Rhode Island

Do Newport, małego, historycznego miasta leżącego w stanie Rhode Island nad Oceanem Atlantyckim pojechaliśmy pod koniec marca. Ot, jeden z tych nagłych szaleńczych impulsów, aby gdzieś się wyrwać na weekend.

Do Newport z Waszygtonu jest ponad 400 mil, a przeliczając to na czas - osiem godzin jazdy w jedną stronę (400 mil czyli około 640 km, zapewne dużo dalej niż z Warszawy do Zakopanego). Mój mąż prowadził samochód, a ja studiowałam przewodniki, aby nauczyć się czegoś o tym jednym z najstarszych miast w Stanach Zjednoczonych.

Newport został założony w roku 1639 przez europejskich emigrantów - uchodźców, którzy szukali schronienia przed religijnymi prześladowaniami. Ta mała mieścina rybacka bardzo szybko przekształciła się w jeden z najważniejszych portów atlantyckich, do którego przybywały statki z całego niemalże świata. Z Indii przywożono słodką melasę, którą przetwarzano na słynny "Newport Rum", a z Afryki dostarczano niewolników, którzy pracowali w okolicznych gorzelniach oraz na plantacjach kukurydzy.

Kapitanowie statków przywozili z Zachodnich Indii dojrzałe ananasy, które po powrocie wystawiali w koszach przed drzwiami swoich domów, co było oznaką, że szczęśliwie ukończyli kolejny rejs. Sąsiedzi i znajomi częstowali się egzotycznymi owocami słuchając opowieści o dalekich krajach. W taki sposób ananas stał się symbolem szczęśliwego powrotu oraz gościnności. Dzisiaj kamienne lub drewniane ananasy zdobią wejścia każdego domu w Newport.

Nie po to jednak jedziemy do Newport, aby spróbować rumu, ani też aby przekonać się, czy między nadbrzeżnymi skałami ostały się jakieś fragmenty starych falochronów.

Interesuje nas inny przedział historyczny - druga połowa XIX wieku kiedy Newport stał się miejscem letniego wypoczynku najbogatszych rodzin amerykańskich. To tu na lato, do swoich wycenianych na wiele milionów rezydencji zjeżdżali się tacy ludzie jak: rodziny Vanderbiltów (główni właściciele stoczni, statków parowych oraz linii kolejowych w Stanach Zjednoczonych), Oelrichs (właściciele kopalni srebra w Newadzie), Julius Berwind (właściciel wszystkich kopalni węgla w Pensylwanii), rodzina Astorów (hurtownicy futer, właściciele wielkich posiadłości ziemskich), i inni.

W XX wieku większość rezydencji została zakupiona lub jako darowizna przeszła w posiadanie Towarzystwa Historycznego w Newport, które po odpowiednich przygotowaniach: restauracji tudzież przebudowie udostępniła je do zwiedzania.

Około 10 w nocy wjechaliśmy w nowojorską dzielnicę Bronx, przez którą przechodzi główna autostrada. Aby przedostać się na druga stronę miasta musimy przejechać Most Waszyngtona, chyba najbardziej zatłoczony most w całych Stanach Zjednoczonych. Ale jakby na przekór zlej sławie, na przejazd przez most czekaliśmy zaledwie pól godziny.

- Mieliście szczęście, - skomentowała po naszym powrocie znajoma - włóczykij, zakochana w Nowym Jorku, który odwiedza przynajmniej raz w miesiącu. - Ilekroć tamtędy przejeżdżam, stoję w korku na Moście Waszyngtona parę godzin, mieliście szczęście.

W Connecticut spędziliśmy noc, w jakimś tanim motelu, a w sobotę zaraz po wschodzie słońca - pozostała część podroży zakończona o 10 rano w Newport.

Dzień dość słoneczny, ale zimny; oj, jak mądrze, ze mimo protestów moich chłopaków zapakowałam czapki i dodatkowe swetry!

W punkcie informacyjnym dostajemy kolorowy plan miasta z obrysowana dla nas trasa wycieczki na cały dzien. Najpierw szukamy miejsca, zakreślonego na mapce jako "starówka", w której stoją ponoć domy pamiętające pierwszych emigrantów z XVII wieku. Ale cóż, XVII wiek na tym kontynencie nie równa się siedemnastowiecznemu dostojeństwu Europy. Parę starych kościołków, krzywe domki, wąskie, kamieniami wybrukowane uliczki, i tyle?

Lekko zawiedzeni wyjeżdżamy poza obręb ciasnych zabudowań i parę minut później wjeżdżamy w szeroka aleje wysadzona platanami. To Bellevue Ave, główna ulica miasta, przy której stoi czternaście letnich rezydencji wybudowanych ponad sto lat temu za miliony dziewiętnastowiecznych dolarów (należy to pomnożyć przez 35, aby otrzymać w przybliżeniu dzisiejszą wartość tych posiadłości).

Każda z rezydencji stoi w pięknym parku, który nawet w marcu zachwyca swoimi kompozycjami oraz przestrzenią. Podjeżdżamy pod Marble House (Marmurowy Dom) wybudowany przez Williama Vanderbilt w roku 1892 jako prezent urodzinowy dla żony Alvy. Cena (ówczesna) budowy tego przybytku to 11 milionów dolarów (pomnóż przez 35…).

Całość wykonana jest z najlepszej jakości marmuru. Idziemy i prawie nie oddychamy z wrażenia: marmur czarny, marmur zielony, marmur różowy (ten sprowadzony był z północnych wybrzeży Afryki, z kopalni, którą uruchomiono specjalnie na potrzeby tej budowy). Na marmurowych ścianach obrazy - oryginały, głównie przestawiające Ludwika XIV oraz Ludwika XV; jedwabne tapety, arrasy, koronkowe zasłony, kominki wielkości przeciętnej ściany w mieszkaniu, złote rzeźby, meble z czystego brązu (jedno krzesło wazy około 50 kg), bibeloty, ozdoby, figurki. W tym domu - pałacu mieszkało zaledwie pięć osób oraz trzydziestosześcioosobowa służba. To jedna z czterech rezydencji, które zwiedziliśmy w sobotę.

Aby ostudzić nasze rozpalone z wrażenia głowy poszliśmy na długi spacer wzdłuż oceanu. Kreta, dwukilometrowa ścieżką wijącą się wśród nadbrzeżnych skal przebiega wzdłuż metalowych ogrodzeń, na tyłach rezydencji (każda z nich miała dostęp do prywatnej plaży).

Z tej strony pałace prezentują się chyba jeszcze piękniej niż od ulicy, od głównych wejść - zielone dywany trawy poprzecinane kamiennymi ścieżkami, białe kolumny greckich i rzymskich bogów, błyszczące wielopoziomowe tarasy, misteryjne altanki, a w oddali błękitno - szafirowa tafla morza. Zaczyna się powoli ściemniać; spotykamy coraz mniej spacerowiczów na ścieżce, aż wreszcie jesteśmy sami.

Mój syn Mateusz zaczyna marudzić i chce już wracać, ale obietnica pizzy na obiad kupuję sobie dodatkowe piętnaście minut spaceru (musimy jeszcze odszukać nasz samochód zaparkowany na jednej z bocznych ulic).

Naraz zza załomu skal wylania się brązowo - czarno - szara budowla z witrażowymi długimi oknami i pochyłym dachem.

"Skądś to znam, na pewno skądś to znam..." - Zastanawiam się zastygła w zachwycie nad dostojnością tych murów.

Dopiero następnego dnia w przewodniku przeczytałam, ze tu filmowano '"Ojca Chrzestnego", film, który oglądałam parę razy. Niestety ta rezydencja nie jest dostępna do zwiedzania; należy do prywatnej osoby (czyżby prawdziwego Ojca Chrzestnego?) i jest strzeżona przez wysokie mury, kolczaste druty i kamery.

Niedziela. Zmęczeni wczorajszym zwiedzaniem jedziemy na plażę. Moi chłopcy karmią mewy i wygrzebują z ziemi muszle a ja leżę w wysokiej trawie i wsysam w siebie jod. Nade mną błękitne niebo, okrągły żółty plasterek słońca, z boku zielone ogrody a wśród nich maleńkie jak pudełeczka po zapałkach letnie rezydencje najbogatszych ludzi Nowego Świata.

- Trzecia, jedziemy - Budzi mnie mąż.
O tak, przecież nasza całoroczna rezydencja leżąca na tyłach cmentarza w Rockville, oddalona jest od Newport o 400 mil. Ale jakoś poszło, bez kłopotów, nie licząc paru postojów, obiadu i godzinnego przejazdu przez Most Waszyngtona w Nowym Jorku; zjawiliśmy się w domu o 11:30 w nocy.

Ta podroż natchnęła mnie, polską emigrantkę, jakąś nadzieja na przyszłość. Bo skoro im się powiodło to może mnie tez się uda?

Wszak prawie wszyscy ci potentaci finansowi, ci najbogatsi z bogatych, których fortuny liczono w setkach milionów, nie wyrastali w pałacach błękitno - krwistych magnatów, ale pochodzili z jakichś nieznanych emigranckich rodów, z biednych domów z zaułków amerykańskich metropolii.

Na przykład żyjący na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku, John Jacob Astor, przybył do USA z Niemiec z paroma dolarami w kieszeni, poczym przez wiele lat pracował ciężko w hurtowni futer i gdy dorobił się pierwszej pokaźniejszej sumy zainwestował ja w zakup 1/20 części wyspy zwanej…Manhattan...

Musiała to być bardzo intratna transakcja albowiem po paru latach J. J. Astor znalazł się w czołówce dziesięciu najbogatszych ludzi w ówczesnej Ameryce.

[spis treści][do góry]