Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= OPOWIADANIE =-
Reporter nr 06 - 2000.06.25 K.D.Fido

Grzegorz i kobiety odc.1

zdjecie
Siedział na wyściełanej miękką materią kanapce i miętosił swoje CV w dwóch różnych wersjach. Zastanawiał się, którą tu wysłał i którą ma pokazać, w razie czego. Jedna była obszerniejsza i kładła nacisk na jego "wszechstronność" - druga była bardziej "profesjonalna" i podkreślała jego kwalifikacje w dziedzinie psychologii i doświadczenia w zakresie treningów rozmaitych umiejętności, przydatnych menedżerom i akwizytorom.

Przyjechał do Warszawy celem zostania trenerem takich właśnie umiejętności, jednak już po dwóch tygodniach wędrówki po rozmaitych biurach odkrył, że trafił na taką samą "ścianę", jak w jego rodzinnym mieście. Rynek treningów był obsadzony przez siateczki wzajemnie powiązanych ludzi. Cóż psychologowie, socjologowie i temu podobni potrafią się dogadywać, szczególnie ze sobą nawzajem. Dzięki temu udało im się stworzyć ścianę nie do przebicia, w związku z czym Grzegorz porzucił swoje pierwotne, ambitne plany, jednak nie zamierzał wracać na tarczy - do domu, do starych problemów i statusu bezrobotnego psychologa, który niby takie ambitne studia skończył i co mu po tym? Było studiować marketing i zarządzanie!

Zdając sobie sprawę, że zostanie profesjonalnym trenerem umożliwi mu tylko cud, postanowił na ów cud poczekać i spróbować "pomóc cudowi się stać", tymczasem jednak postanowił spróbować czegokolwiek i dlatego właśnie odpowiedział na enigmatyczne ogłoszenie.

"Ilustrowane czasopismo kobiece zatrudni psychologa z doświadczeniem".

Wysłał CV i został zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną. Przygotował się do niej solidnie, kupując kilka czasopism kobiecych i czytając je od deski do deski, utwierdzając się w przekonaniu, że nie trzeba być geniuszem, aby coś takiego stworzyć oraz, że on sam wie o kobietach zdecydowania więcej niż redakcja pisma. Szczycił się bowiem szczególnymi zdolnościami do uwodzenia kobiet, których dzięki swojemu, gromadzonemu od kilku lat doświadczeniu uwiódł już niemal dwie setki.

Teraz siedział i czekał, zastanawiając się, która wersję CV wysłał. Tę, w której napisał, że gra na gitarze basowej i że pracował kiedyś jako opiekunka do dzieci, czy tę, w której opiekunkę i przymiotnik "basowa" sobie darował. W końcu przypomniało mu się, że na użytek pisma kobiecego opiekunkę uznał za wskazaną i wysłał to właśnie.

- Pan Grzegorz Szypuła? - Spytała profesjonalnie wyglądająca panienka, w popielatym kostiumiku i nienagannym makijażu szczelnie zakrywającym jej prawdziwą twarz.
- Tak. - Uśmiechnął się, zastanawiając się ile czasu potrzebowałby na uwiedzenie panienki.
- Pan dyrektor czeka na pana.

Grzegorz wszedł do gabinetu przypominającego filmy w stylu "Powrót do Edenu" albo "Dynastia". Dyrektor - mężczyzna około pięćdziesiątki ze sporą nadwagą i widocznych objawach nadciśnienia wolno uniósł się zza biurka i niedbale podał mu rękę.
- Niech pan usiądzie. - Powiedział.
Grzegorz usiadł naprzeciwko biurka zasypanego kolorową prasą, spośród której wyzierało kilka zdjęć rodzinnych, etui na markowe okulary i elegancki organiser w tonacji ecru.
- Więc jest pan... hmm...
- Psychologiem . - Podpowiedział Grzegorz.
- Właśnie. Aniu, kotku, przynieś mi te życiorysy! - Zawołał.
Profesjonalna asystentka bezszelestnie pojawiła się w gabinecie.
- Przyniosłam panu, panie dyrektorze... - Wyszeptała z uśmiechem. - Są tu. - Wygarnęła kilka nieco zmiętoszonych kartek spod sterty pism ilustrowanych.
- Aha, rzeczywiście. - Wysapał dyrektor, nakładając okulary.
Asystentka rozpłynęła się w powietrzu.
- Więc jest pan psychologiem? O, ma pan praktykę w poradni... Treningi, ładnie, ładnie, a co pan teraz robi?
- Postanowiłem znaleźć... coś bardziej stałego niż treningi . - Powiedział. Za żadne skarby świata nie przyznałby się w tej sytuacji, że szuka pracy, bo jej nie ma. Wolał udawać człowieka, któremu się udało zostać trenerem, ale życie z samych tylko fuch nie zadowala go, bo ma za dużo wolnego czasu, a jest przecież taki jest dynamiczny...
- Aha. A, wie pan... my tego psychologa nie szukamy na etat, tylko na kontrakt współpracownika. Wie pan, chodzi o porady, takie tam, babskie, co ona ma zrobić, jak mąż ją zdradza i temu podobne.
- Aha.
- Pasuje panu?
- No, w zasadzie może być. Tak może nawet będzie mi łatwiej pogodzić tę pra... współpracę z treningami.
- Aha, to świetnie! - Uśmiechnął się dyrektor. - Nie mówimy o dużych pieniądzach, to będzie 150 złotych za każdy numer, a "Luiza" wychodzi co tydzień. Czy to pana satysfakcjonuje?
- Jak najbardziej. - Wykrztusił zaszokowany Grzegorz. Spodziewał się długiej rozmowy, wypytywania o rozmaite szczegóły z jego kariery zawodowej, a może nawet życia osobistego, a tu... od razu dostaje pracę. A może nie? Może to dopiero wstęp?
- Czy... czy ja już jestem zatrudniony? - Zapytał wprost.
- Tak. - Uśmiechnął się dyrektor.
- A, inni kandydaci? - Sam nie wiedział, po co zadał to pytanie.
Dyrektor uśmiechnął się.
- Poza panem zgłosiły się same kobiety. - Powiedział. - A ja mam nadzieję, że jeśli pójdzie panu dobrze w "Luizie", to chciałbym stworzyć dział porad także w innych wydawanych przez nas tytułach, w "Ewie", "Naszych sprawach", "Kobiecie i domu" i "Najlepszej Gospodyni". Krótko mówiąc potrzebuje dynamicznego i dyspozycyjnego człowieka. Od kobiet nie można tego oczekiwać - one są gorzej zorganizowane, bo zajmują się domem, dziećmi, zachodzą w ciążę, chodzą na zwolnienia, dzieci im chorują. Nie lubię zatrudniać kobiet, choć muszę, zważywszy, że wydaję niemal wyłącznie pisma dla kobiet. Redaktorami naczelnymi takich pism zawsze muszą być kobiety... - Dyrektor westchnął ciężko. - Moim zdaniem kobiety najlepiej nadają się do pracy póki są młode i samotne, takie, jak Ania. - Uśmiechnął się do asystentki, która znowu pojawiła się bezszelestnie w gabinecie. - Aniu, zaprowadź pana do pana Juliana. Omówi pan szczegóły z naszym kadrowym a tymczasem liczę na pana, jeśli pociągnie pan działy porad, czy tam innych psychologii w tych wszystkich pismach może pan nawet zrezygnuje z tych treningów? No, ale najpierw musi się pan wykazać.

"Niesamowita historia, - myślał Grzegorz, przewracając w domu kolejne strony "Luizy" nabytej w kiosku Ruchu za złoty pięćdziesiąt. - Facet prowadzi pismo dla kobiet, w którym połowa zawartości to historie typu "między nami - kobitkami", a nie lubi zatrudniać kobiet. O ile pamiętał z lektury pism kobiecych przeczytanych w ciągu ubiegłego tygodnia, głównym zajęciem owych pism było potępianie dyskryminacji kobiet na rynku pracy, tudzież ich "molestowania seksualnego", przejawiającego się mówieniem do nich "Kotku" i wygłaszaniu uwag, zwanych "mizoginicznymi", a ten dyrektor firmy wydającej prasę dla kobiet miał wszystkie cechy takiego dyskryminującego i molestującego oblecha. A ja od razu dostałem tam pracę tylko dlatego, że byłem jedynym mężczyzną, który się zgłosił. Paradoks."

Był to kolejny paradoks, odkryty przez Grzegorza od czasu, kiedy przyjechał do Warszawy, a może w ogóle od czasu kiedy trafił pomiędzy ludzi wytrenowanych w przejawianiu wyłącznie tych zachowań i cech, których od nich oczekiwano i legitymujących się wizytówkami, z tytułami w stylu "Unit Manager" albo "Acount Executive"?

- Na początek podrzucimy panu jakiś temat. - Mówiła uśmiechnięta redaktor naczelna. Miała na sobie popielaty żakiet i spodnie, nienaturalnie, jak na jej wiek naprężoną skore na twarzy oraz włosy wypreparowane do tego stopnia, że wyglądały jak peruka. Wyglądała zupełnie inaczej niż na zdjęciu z drugiej strony okładki "Luizy", z którego uśmiechała się pogodna, piękna i młoda kobieta. - Potem sam pan będzie mógł wymyślać różne rzeczy, a może coś panu podrzucą czytelniczki, bo one czasem same piszą listy do nas.

Wyciągnęła jakąś kartkę.
- Pan dyrektor rozmawiał z naszym szefostwem w Niemczech i tam, w takiej specjalnej komórce do spraw Polski ustalono, jakie problemy mają polskie kobiety. Postanowiono także, że porady będą utrzymane w konwencji listów od czytelniczek i odpowiedzi na nie - to się bardziej podoba. - Spojrzała na listę. - Według naszych niemieckich specjalistów do spraw polskich kobiet mają one takie problemy jak: "Decyzja w sprawie stosowania lub nie antykoncepcji" - no, bo wie pan, Kościół tego zabrania, a większość kobiet w Polsce to katoliczki. Musi pan przygotować list w tej sprawie od jakiejś czytelniczki, najlepiej młodej, z małego miasteczka, powiedzmy Ostrowa Świętokrzyskiego... Niech pan sobie to zapisze, to jest ważne. - Podała Grzegorzowi kawałek firmowego papieru i długopis, z tytułem "Ewa - pismo dla prawdziwych kobiet". Grzegorz z trudem tłumił śmiech, pożałował, że nie ma tu którejś z jego dwóch najlepszych przyjaciółek, miałyby niezły ubaw, niestety, jeśli im to opowie - nie uwierzą.

Zapisał:
"Antykoncepcja - tak, czy nie, Kościół, Ostrów Świętokrzyski."

- Ona musi być młoda, mieć najwyżej 20 lat i... jakieś zwyczajne imię. W konkurencji - w "Monice" jakaś idiotka, która udziela tam porad psychologicznych wymyśla takie niestworzone imiona jak "Aspazja" albo "Eunice" - to do nikogo nie trafia, bo z osobą o takim imieniu nikt się nie identyfikuje. A czytelniczki muszą się identyfikować z autorkami listów. Łatwiej jest im się identyfikować a kimś, kto ma na imię Anna, Katarzyna albo Małgorzata niż z jakąś Aspazją. Niech pan to pisze.

"20 lat, Anna, Katarzyna, Małgorzata, nie Aspazja".

- Oczywiście to się wiąże z wiekiem, Anna i Małgorzata są dość uniwersalne, ale młode dziewczyny mogą też mieć na imię Monika, Klaudia, czy Agata, takie około czterdziestki to raczej Elżbiety, Krystyny czy Haliny, a starsze to Jadwigi, Genowefy, Stanisławy i Zofie. Zapisał pan?

"Młode - Moniki, Klaudie, Agaty, średnie - Krystyny, Elżbiety, stare - Genowefy, Stanisławy, Zofie".

- Młode kobiety mają takie problemy, jak antykoncepcja, czy decyzja o małżeństwie.
- Decyzja o małżeństwie?
- Tak, wie pan, czują presję, że muszą wyjść za mąż, a czasem nie są pewne, czy narzeczony na pewno się nadaje, albo czy go kochają.

"Decyzja o małżeństwie - czy narzeczonego kochają?"

- Właśnie. Naszym tardżetem są takie zwykłe kobiety, mężatki, matki, albo panny, szykujące się do zamążpójścia. Najczęstszy wiek to 25-45 lat, ale mogą się zdarzać starsze i młodsze. Zaczęłam o tej antykoncepcji, bo jak wynika z badań tych naszych specjalistów, to jest dla polskich kobiet duży problem, ale okazuje się też, że starsze kobiety o to nie pytają, dlatego pytanie musi zadać dwudziestolatka. Rozumie pan?
- Tak.
- Teraz mam tu następny problem: "mąż spędzą za mało czasu z rodziną". No, niech teraz pan spróbuje wymyślić, co on może robić?

Grzegorzowi różne rzeczy przyszły na myśl, ale dokonał szybkiej autocenzury.
- Pracuje.
- Doskonale! Dużo pracuje! Co robi?
- Prowadzi firmę konsultingową.
- Nie no, bez przesady, jeśli mąż prowadzi firmę konsultingową, to żona z reguły jest na tyle wykształcona, że rozumie, że on musi dużo pracować, poza tym jest lepiej sytuowana i nie czyta Luizy, tylko, na przykład "Ewę" albo "Styl Życia". Powiedzmy, że mąż ma warsztat samochodowy i uwielbia samochody. Spędza w warsztacie nawet soboty i niedziele, a dzieci wychowują się prawie bez ojca. Dzieci jest, powiedzmy trójka, aha, ile lat ma w takim razie kobieta?
- 32.

Redaktor naczelna zastanowiła się głęboko.
- Może być trzydzieści dwa. Jak ma w takim razie na imię?
Grzegorz spojrzał na kartkę.
- Anna. - Powiedział.
- Wspaniale! Anna, lat 32, z... Białej Podlaskiej! Niech pan to zapisze!

"Anna - 32 - Biała Podlaska".

- A teraz dzieci: mają, powiedzmy 10, 8 i 5 lat, jak mają na imiona?
- Grzegorz, Klara i Roksana...
- Nie, no, nie, nie rozumie pan... Grzegorz jest w porządku, to dobre imię dla 9-letniego chłopca, ale nie w formie Grzegorz, tylko Grześ. Imiona dzieci podajemy w formie zdrobnionej - Grześ, Krzyś, Michaś, Agatka, Justynka... Niech pan to zapisze.

"Imiona dzieci w formie zdrobnionej".

- Ta Roksana też ostatecznie byłaby do przyjęcia, ale niewiele kobiet dałoby tak na imię swojej córeczce, a więc niewiele zidentyfikuje się z naszą czytelniczką Anną. A ta Klara - jest absolutnie nie do zaakceptowania. Jak można nazwać dziecko Klara? To imię ze średniowiecza! Zna pan kogoś o takim imieniu?
- Znam.
- No ale to jest, powiedzmy, ewenement. Dobre imię dla małej dziewczynki to Asia, Beatka, Justynka. Zapisał pan?
"Beatka, Asia, Grześ, Michaś".
- Właśnie. - Spojrzała na zegarek. - Zaraz mam spotkanie... Zrobimy tak! Dwa następne listy sam pan opracuje. Podam panu jeszcze kilka tematów, niech pan to zapisze. - Spojrzała na kartkę i przeczytała:

- "Bezrobotny mąż - problemy finansowe i frustracja"... tego męża, oczywiście... "Mieszkanie z teściami"... wie pan, wiele polskich rodzin tak mieszka... "Mąż robi wyrzuty z powodu wydawania zbyt dużej ilości pieniędzy". Wystarczy panu? Zapisał pan? Świetnie. No to kiedy się zobaczymy?
- A na kiedy potrzeba tych tekstów?
- No... zależy nam, żeby były jak najszybciej, może piątek? Trzy dni panu wystarczą, mam nadzieję?
- Jak najbardziej.
- Aha! Zapomniałam o najważniejszym. Widzi pan, pan jest mężczyzną, a nasze czytelniczki to kobiety. One muszą się identyfikować z osobą, udzielającą porad, więc, porad musi udzielać kobieta.
- No to dlaczego zatrudniono mnie?
- Bo panu nie przeszkadzają w pracy dzieci i nie zajdzie pan w ciążę. - Uśmiechnęła się redaktor naczelna. - Ale musi pan podpisywać porady nazwiskiem kobiety. Znajdziemy jeszcze jakieś zdjęcie tej kobiety. - Uśmiechnęła się filuternie. - Więc niech się pan jeszcze zastanowi nad pseudonimem dla tej kobiety. Tylko, żeby to nie była jakaś Klara, albo inna Aspazja, dobrze? - Dobrze, może Małgorzata Kowalska?
- Hmm... niech pan wymyśli więcej propozycji.

[spis treści][do góry]