Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= OPOWIADANIE =-
Reporter nr 06 - 2000.06.25 Grzegorz Złotowicz

Poszukiwacz wnętrza 9/15

Klasztor Służebnic Najświętszej Maryi Panny był masywnym kompleksem budynków, wznoszącym się na wzgórzu porośniętym wiekowym lasem. Dla przechodnia, który wędrowałby polną drogą wiodącą nieopodal bramy klasztornej, zabudowania niemalże do ostatniej chwili pozostałyby niewidoczne zza licznych drzew.

Spokój i cisza lasu sprzyjała modlitwie i wewnętrznemu skupieniu. Odległość 30 kilometrów od najbliższego dużego miasta sprawiała, że bardzo rzadko jakikolwiek gwar przerywał ciszę leśnej głuszy. Mieszkańcy tego miejsca zapomnieli już prawie o hałaśliwym brzęczeniu samochodów; zakątek ten był wymarzonym miejscem dla spragnionych odpoczynku i relaksu, z dala od nieustannego ruchu jaki proponowała na co dzień duża aglomeracja.

Niewielki samochód osobowy, który niespiesznie przemieszczał się po leśnej drodze, wiózł jednego tylko człowieka - kierowcę. Zatrzymał on swój pojazd jakieś 20 metrów od drogi, za zasłoną pierwszej linii drzew.

Chwilę po tym, jak zgasł silnik wozu, kierowca wydobył ze schowka parę lekarskich, cienkich rękawiczek i nałożył je na dłonie. Następnie z plecaka leżącego na siedzeniu obok, wyjął plastykowe pudełko, które bez wątpienia było apteczką. To czego tam szukał, leżało na samym wierzchu - strzykawka, igła i kapsułka z płynem nieznanego przeznaczenia. Człowiek ukryty za wciąż zamkniętymi drzwiczkami samochodu, zdawał sobie sprawę, że już 5 mililitrów bezbarwnej cieczy, którą naciągał do małej strzykawki, wystarczy, by zrealizować zamierzony cel. Dochodziła godzina dwudziesta, więc czasu nie było już zbyt wiele, ale przybysz miał nadzieję, iż jednak uda mu się jeszcze upolować jakiś obiekt.

Nie pomylił się - w kilka minut po tym, jak wysiadł z samochodu, który pozostawił wciąż zaparkowany w miejscu zatrzymania, żelazna furtka w bramie klasztoru uchyliła się i wyszła z niej młoda, może trzydziestoletnia kobieta, w welonie na głowie. Cała reszta ubioru stanowiła niezbity dowód, iż jest ona jedną z mieszkanek tego kompleksu domów, która właśnie wybiera się na wieczorny spacer, lub ze zgoła innym zamiarem opuszcza rodzimy klasztor.

Zakonnica nie śpieszyła się - szła wolno, odmawiając bezgłośnie różaniec, którego paciorki przesuwała między palcami. Była pogrążona w modlitwie do tego stopnia, że nie dostrzegła cienia, który szedł w odległości dwóch kroków za nią. Wreszcie "cień" uznał, że czas już na następny punkt planu - zakonnica nie poczuła nawet ukłucia w lewe ramię, podobnego do ukąszenia komara. Nie zdała sobie również sprawy, iż cienka igła bez trudu przebiła jej habit, docierając pod skórę. W pewnym momencie ogniwa różańca, tekst odmawianej modlitwy i krajobraz dookoła zlały się w jej głowie do jednej ogarniającej wszystko plamy, nieokreślonej, bezkształtnej myśli, po której nastała jedynie ciemność. Różaniec wysunął się z bezwładnych rąk, ciało natomiast, podobnie słabe, straciło równowagę i gdyby nie silne ramiona człowieka stojącego już tylko pół kroku za siostrą, ta bez wątpienia upadłaby na kamienistą, polną drogę.

Człowiek w gumowych rękawiczkach, podniósł z ziemi różaniec, wrzucił go niedbale do kieszeni płaszcza i dźwigając na swych rękach ciężar nowej zdobyczy ruszył z powrotem w kierunku swojego auta.

* * *

Czwartkowy poranek, 20 kwietnia, miał być dla inspektora Backley'a dniem, w którym upadły jego kilkudniowe marzenia.

Wyobrażał sobie podczas ostatnich kilku dni, że szalony morderca wreszcie zerwał ze swym brudnym procederem, że już nie będzie mordował, że praca na wydziale inspektora znów wróci do swego dawnego, spokojnego trybu, że uda się jakoś zaspokoić prasę i telewizję, że... Niestety, jego złudzenia rozsypały się jak domek z kart już w trakcie czytania pierwszego z brzegu meldunku na jego biurku.

Meldunek ten dotyczył zaginięcia w nieznanych okolicznościach jednej z zakonnic pewnego klasztoru za miastem, która jak głosił meldunek - "...wyszła na zwyczajowy, półgodzinny, wieczorny spacer poza klasztor i ze spaceru owego już nie wróciła...". Po raz kolejny - w domniemanym miejscu porwania, czyli w lesie w promieniu kilometra od klasztoru, nie znaleziono żadnych śladów... no, może poza odciskami opon samochodu nieznanej marki, gdyż ślady zostały prawie zupełnie rozmyte przez padający w nocy deszcz.

Backley poczuł się w obowiązku poinformować o owym spektakularnym porwaniu nadinspektora; postanowił to zrobić również dlatego, że nie bardzo wiedział, jakie działania powinien podjąć w związku z zaistniałymi faktami i miał nadzieję, że Willings podpowie mu jakieś posunięcie.

Zdecydowanym ruchem podniósł do ucha słuchawkę stojącego na biurku telefonu i upewniwszy się, że pluskwy na linii są powyłączane - wystukał numer, który dzięki zdarzeniom ostatnich tygodni zdołał już nauczyć się na pamięć. Po 3 sygnałach na drugim końcu linii, ktoś odebrał telefon i już po pierwszych słowach rozmówcy Backley zorientował się, że rozmawia z nadinspektorem.

* * *

20 Kwietnia - Czwartek - notatnik poszukiwania

Wpis godzina 10:15. Minionej nocy dokonałem badania kolejnego obiektu do kolekcji wnętrz. Była to, zgodnie z zamierzeniami, zakonnica..., ale nawet u niej, niestety, nie odkryłem wnętrza.

Zastanawiam się, dlaczego? - jakie błędy wciąż popełniam? Podobnie jak w przypadku badanego poprzednio pijaka, dokonałem szczegółowej sekcji, celem odnalezienia wnętrza, lecz niestety - bez żadnych dających się stwierdzić, pozytywnych skutków. No cóż - nie mogę rezygnować i porzucać tego projektu, który przecież jest tak ważny, a poza tym -włożyłem weń już tak wiele trudu i starań, iż zarzucenie go oznaczałoby przekreślenie kilkunastu ostatnich dni mojego życia oraz wielu godzin spędzonych na rozmyślaniach i planowaniu drobiazgów. Po południu zamierzam wyjechać i pozbyć się resztek z ostatniego badania; myślę, że znowu porzucę je gdzieś, gdzie nikt z policji zbyt często nie zagląda. Później będę musiał zastanowić się jeszcze raz nad całością mojej metody postępowania; może odnajdę gdzieś te błędy, które popełniam, może udoskonalę moją metodę... i wreszcie odnajdę wnętrze?

* * *

- Więc mówisz, że tym razem, zakonnica?
- Tak, niestety, wygląda na to, że będziemy mieli na karku jeszcze Kościół...
- A niech to diabli! A ten Evans? Znalazł coś?
- No cóż, nie bardzo, poprosił o tydzień to znaczy stwierdził, że chyba nic nie znajdzie przed upływem tygodnia...
- Co do ciężkiej...? Słuchaj, Backley, jeśli nie przyciśniesz tego drania i nie wymusisz na nim jakichś zdecydowanych działań, to on wsiądzie ci na plecy i nigdy do niczego go nie zmusisz... Poza tym, jeśli on nic nie wymyśli, to założę się, że jeszcze przed końcem tego kwartału wylądujemy na bruku.
- Tak jest, oczywiście, porozmawiam z nim; zaraz spróbuję się z nim skontaktować...
- Nie spróbujesz, tylko skontaktujesz się z nim za wszelką cenę, możesz go nawet przywieźć na sygnale do komendy, następnie wyciśniesz z niego wszystko co wie, wymusisz na nim bardziej zdecydowane działania, zadzwonisz później do mnie i poinformujesz mnie co nowego macie.
- Tak, oczywiście, zrozumiałem panie nadinspektorze...
- To dobrze, a teraz zabieraj się już do roboty!
- Tak jest, oczywiście... do widzenia...

[spis treści][do góry]